Rozsiadł się wygodnie na skórzanej kozetce. Rozejrzał się
po pomieszczeniu, które utrzymane było w barwach kremu i beżu. Dębowe meble
dodawały temu miejscu charakteru. Tak samo zresztą jak skórzane siedziska. Na
sporych rozmiarów biurku znajdowało się mnóstwo klamotów. Jakieś karteczki,
teczki, dużo długopisów, ołówków. Tuż obok starej złotej lampy kancelaryjnej z
zielonym kloszem leżała czarna podkładka, do której około pięćdziesięcioletni
mężczyzna z widocznymi zakolami właśnie wpinał nowy arkusz papieru. Nie była to
jednak zwykła kartka papieru ksero, a taka wyglądająca na starą, nieco
pożółkła. Mężczyzna w grafitowym sweterku w serek, spodniach na kant, z okularami
na nosie idealnie wpasowywał się w klimat swojego gabinetu. Spojrzał na
wyglądający na antyk zegar, po czym uśmiechnął się szeroko do przybysza,
otworzył swoje czarne wieczne pióro ze złotą stalówką i rozpoczął sesję.
–
A więc, panie Alcântara, zacznijmy może od początku. Nazywam się Joaquin Armando Vigas Jímenez. Jestem Hiszpanem i
przez kilka następnych miesięcy będziemy się spotykać w tym gabinecie, by
porozmawiać.
– Już mówiłem Misterowi, że
nie potrzebuję tych wizyt. – prychnął – Wszystko ze mną w porządku.
– No cóż, jednak jakimś cudem
się pan tutaj znalazł – rozłożył niewinnie ręce.
– Chcę, byśmy się dobrze
zrozumieli. Nie potrzebuję terapii. – podkreślił – Jestem tutaj tylko ze
względu na to, że klub postawił mi ultimatum. Będę tutaj przychodził, ale w
czasie sesji po prostu każdy z nas zajmie się swoimi sprawami. Nie mam zamiaru
się zagłębiać w swoją psychikę, a i panu tego nie radzę. Po prostu będę panu
płacił, a pan nie będzie nic robił. Myślę, że ten układ wszystkim wyjdzie na
dobre.
– Tak? A to czemu?
– To proste. Ja będę miał
święty spokój ze strony trenera, zarząd i klub będą zadowoleni z tego, że na
mnie pozytywnie wpłynęli, a pan będzie miał płatny odpoczynek raz w tygodniu –
wytłumaczył.
– W porządku.
– Serio? – podniósł się lekko
z pozycji leżącej i przyjrzał się terapeucie.
– Tak. Skoro nie chce się pan
poddać terapii, to ja nie mogę pana do niczego zmusić.
– Proszę skończyć z tym
„pan”, panie Vigas. Proszę mi mówić po imieniu – uśmiechnął się po raz pierwszy
od jakichś czterech miesięcy. Joaquin go najwyraźniej uspokoił. Potomek Mazinho
od początku był dosyć sceptycznie nastawiony do terapii. Był pewien, że to nic
nie da. Poza tym nie chciał prać swoich brudów przy obcych. Mimo pozorów,
należał do grupy ludzi niechętnie zwierzających się komukolwiek. Jedynym
wyjątkiem był jego młodszy brat – Rafael. Od zawsze mówili sobie o wszystkim.
Nie mieli żadnych tajemnic, dbali o siebie. Ich braterska więź była wręcz
niesamowita. Jeden wskoczyłby za drugiego w ogień – bez dwóch zdań.
– Dobrze. A więc, Thiago,
może, skoro i tak tu bezczynnie mamy siedzieć dwie godziny, to przynajmniej
powiesz mi coś o twoim stanie zdrowia? – zapytał, odkładając jednocześnie
podkładkę i pióro na blat biurka – Oczywiście nie naciskam. Po prostu lubię być
na bieżąco ze sprawami zdrowotnymi dobrych piłkarzy i klubów – puścił mu oczko,
a Brazylijczyk zachichotał cichutko pod nosem.
– W sumie… Czemu nie? –
wzruszył ramionami i ponownie się położył. Leżanka okazała się nad wyraz
wygodna – Miesiąc temu miałem operację. Zacząłem już rehabilitację. Bayern się
stara. Zapewnili mi najlepszych fizjoterapeutów, rehabilitantów. Tata i mama
też uruchomili kontakty. To tata załatwił, że operował mnie doktor Ramon Cugat.
Jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy, specjalista od tych spraw –
westchnął.
– Powiedzieli ci, ile będzie
trwała rekonwalescencja?
– Nie. Powiedzieli, że to
wszystko zależy od tego, jak będzie współpracował mój organizm. U różnych
zawodników proces ten przebiega różnie.
– Nie wkurza cię to? –
dopytywał.
– Najbardziej to wkurza mnie
to, że mam takiego cholernego pecha. Najpierw leczyłem od marca kontuzję, przez
którą nie dość, że zawaliłem część sezonu, to jeszcze nie pojechałem na
Mistrzostwa Świata w Brazylii. A jak już wszystko było dobrze, wróciłem do
treningów, to co się stało? – prychnął z pogardą – To wtedy musiałem zerwać
więzadło krzyżowe! – wściekł się i spojrzał niepewnie na starszego Hiszpana –
Przepraszam. To po prostu jest dla mnie nadal ciężki temat. – przetarł twarz
dłońmi – A wie pan, co było najgorsze?
– Ból? Złość na cały świat,
samego siebie? – zgadywał.
– No właśnie nie. Najgorsze
było to, jak przejęła się moja rodzina. Pamiętam, że jak mama się dowiedziała,
natychmiast przyleciała do Monachium. Była przy mnie podczas badań. I wie pan, co
ona zrobiła, jak usłyszała diagnozę i prognozy na powrót do sprawności? –
przyjrzał się uważnie terapeucie, który przecząco pokręcił głową – Powiedziała,
że wolałaby, żeby to było jej kolano, a nie moje. Rozpłakała się. A ona nigdy
nie płacze. – dodał szeptem – Poczułem się wtedy, jakby ktoś mnie walnął
obuchem w głowę. Ojciec cały czas czuwał nad stroną organizacyjną, ale też się
bardzo martwił. On również był kiedyś piłkarzem i musiał rozumieć, jaka to była
dla mnie tragedia. Tyle czasu bez piłki. – pokręcił niedowierzająco głową –
Rafinha z kolei wyrzucał sobie, że nie był w stanie wygospodarować czasu na
odwiedziny w Niemczech. Tak samo jak Gio i Jona.
– Oni wszyscy są przy tobie.
Wspierają cię, pocieszają, starają się pomóc, jak tylko mogą. Dlaczego więc tak
topornie idzie ci praca na rehabilitacji? Nie rozumiem, dlaczego zaczynasz się
poddawać? Dlaczego nie chcesz przyjąć ich wsparcia? Nawet brat nie potrafi cię
zmotywować do walki? Przecież po poprzedniej kontuzji dobrze ci poszło. Co się
stało, Thiago? Zmieniło się coś od tamtego czasu?
– Tak. Zrozumiałem, że
potrzebuję przy boku jeszcze kogoś. Kogoś, kto zawsze mnie we wszystkim
wspierał i pomagał mi w gorszych chwilach. Bez niej nie potrafię stanąć na
wysokości zadania. To ona była moją siłą.
Ostatnie zdania wypowiedział jakby bardziej sam do siebie
aniżeli do Vigasa. Wzrok dwudziestotrzylatka stał się nagle nieobecny. Pogrążył
się we własnych myślach. Powróciły wspomnienia. A wśród nich ONA.