czwartek, 31 marca 2016

V: Powiedz w co mam dziś wierzyć, jak dla marzeń żyć, kiedy wieczność przy Tobie trwa kilka chwil?

            Leżał na kozetce jak co wtorek i zastanawiał się nad tym, czym tak właściwie było dla niego szczęście? Swojego rodzaju stanem wszechogarniającej euforii, wynikającej z faktu posiadania. Tylko posiadania czego? A może bardziej kogo? Faktu posiadania rodziny, przyjaciół, ukochanej osoby. Ukochanej osoby przy boku. Nagle jego twarz wykrzywiła się w grymasie. Znowu to samo. Przy niej był zawsze szczęśliwy. Był. Właśnie – czas przeszły. To było i już nie wróci. Choćby nie wiem jak bardzo tego chciał, jego związek z tą kobietą należał już niestety do przeszłości. Ale „niestety” tylko dla niego. Bo przecież to ona wszystko zakończyła i wręcz wyrzuciła go z kraju.
– Jak pan sądzi, panie profesorze? Czy ona czasami o mnie myśli?
– Nie czytam w myślach, Thiago. Nie mam pojęcia. Ale sądzę, że tak. Byliście ze sobą bardzo zżyci, spędziliście ze sobą spory kawał czasu. Tego nie da się tak po prostu wymazać z życiorysu. – postanowił nieco zmienić temat – A ona w ogóle wie, gdzie ty teraz jesteś?
– Ale w jakim sensie? – nie rozumiał.
– Pytam, czy wie, że przeniosłeś się do Bayernu. Że mieszkasz teraz w Monachium?
– Pewnie tak. Ona jest culé tak jak jej dziadek, więc musiała słyszeć w wiadomościach sportowych, że odszedłem z FC Barcelony. A jeśli słyszała to, to zapewne słyszała też o mojej przygodzie z Bawarią. – westchnął i wzruszył ramionami – Pewnie pan Armando jej to powiedział. Kto wie? Może nawet jej relacjonuje, jak się tutaj spisuję? – mina mu nieco zrzedła – Albo raczej jak się nie spisuję – poprawił się.
– Jeśli jest tak jak mówisz, to całkiem możliwe, że wie o twojej kontuzji – napomknął.
– I co z tego?
– Może… - nie dane mu było dokończyć.
– Nie. Na pewno nie. – ukrócił temat – Niech mi pan lepiej powie, jak ja mam żyć – rzucił cierpkim tonem.
– Thiago, ja nie jestem tutaj od mówienia ci, jak masz żyć. Każdy z nas musi sam obrać swoją drogę. Każdy z nas jest kowalem swego losu.
– Ta, jasne. Ja to już chyba bardziej w fatum wierzę.
– Ale nie przesadzaj. – obruszył się i poprawił na siedzeniu, wygładzając jednocześnie musztardową, aksamitną marynarkę skrojoną na miarę – Posłuchaj, Thiago. Zerwane więzadło krzyżowe to jeszcze nie koniec świata. Rehabilitacja pozwoli ci na powrót do pełnej dyspozycji. Zobaczysz. Daj sobie i swojemu ciału po prostu trochę czasu. Nie od razu Rzym zbudowano. Ale też nic nie trwa wiecznie – nawet kontuzja, uwierz mi.
– Nawet jeśli, to przecież po powrocie do sprawności nie będę miał już szans, by wspiąć się na wyżyny. Nie będę należał do piłkarskiej elity – jęknął.
– Chłopaku, kto ci takich bzdur naopowiadał? Znasz Philippa Lahma, prawda? – pokiwał głową – On też kiedyś był na twoim miejscu. Zerwał więzadło krzyżowe. Ale nie poddawał się, walczył. I zobacz, jaką świetną karierę sobie wywalczył. Nie uważasz, że jest warto podążać za swoimi marzeniami?
– Ja już się w tym wszystkim pogubiłem. Nie wiem już, w co mam wierzyć, jak mam żyć dla marzeń? No jak? To wszystko trwa już tyle czasu…
– Pomyśl sobie tak: czymże jest te kilka miesięcy czy nawet rok w porównaniu do wieczności? – próbował podnieść go na duchu. Przez te kilka tygodni naprawdę bardzo polubił starszego z braci Alcântara. Chłopak wiele przeżył mimo tak młodego wieku. Joaquin chciał mu jakoś pomóc.
– A czymże jest wieczność? – odpowiedział pytaniem na pytanie – Dla mnie wieczność przy Anahí to raptem kilka chwil – rzucił nieco rozdrażniony. Na dziś miał już dosyć. Podniósł się, kiedy zadzwonił budzik, oznaczający koniec sesji.
– Do zobaczenia za tydzień, Thiago.
– Tak, do widzenia – powiedział i czym prędzej opuścił gabinet oraz całą kamienicę.
Rozejrzał się dookoła, po czym ruszył w kierunku auta. Początek roku dwutysięcznego piętnastego w Monachium był zimny i ponury. Aura w stu procentach odzwierciedlała nastrój oraz stan psychiczny młodego piłkarza. Chłopak nadal uczęszczał na rehabilitację, starał się jakoś przemóc i odzyskać pełnię sił. Jednak nie zawsze mu się to udawało. Bywały dni lepsze i gorsze. Niestety ten drugi rodzaj przeważał. Na plus można było jedynie rozważyć to, że Alcântara nie porzucił całkiem zajęć i nie wyżywał się już na fizjoterapeutach, rehabilitantach czy ludziach z klubu. Nic nie było jeszcze stracone, ale istniało zagrożenie, że terapia lekarska się nie powiedzie, jeśli pacjent nie zmieni swego postępowania i przede wszystkim nastawienia.
Thiago nie zawsze przecież był taki. Trener Guardiola pamiętał go jako wesołego człowieka i to właśnie dlatego zaproponował Alcântarze wizyty u Viagasa. Chciał dla tego dwudziestoczterolatka jak najlepiej. Znał tego młodzieńca jeszcze z La Masíi, potem z drużyny rezerw. Widział w nim świetnego, utalentowanego, doskonale czytającego grę pomocnika. To właśnie po podpisaniu kontraktu z monachijskim klubem Josep na liście pożądanych wzmocnień umieścił nazwisko starszego Alcântary. Znał sytuację w Barcelonie, znał siłę rażenia tego cudownego klubu, który od zawsze był w jego sercu. Wiedział też, że z Xavim i Iniestą w dobrej dyspozycji Thiago mógł liczyć jedynie na urywki minut. Guardiola zdawał sobie sprawę z tego, że przeprowadzka do innego kraju będzie dla młodego chłopaka bardzo trudna. Starał się być dla niego oparciem. Kimś, do kogo mógłby się zawsze zwrócić. Lecz kiedy widział poddającego się piłkarza, chodzącego z opuszczoną głową, bez charakterystycznego uśmieszku, załamanego… Pep sam czuł się wtedy okropnie. Poruszył więc niebo i ziemię, by tylko uzyskać miejsce u najlepszego terapeuty w kraju. Miał nadzieję, że te spotkania choć odrobinę pomogą Thiago i poprawią jego samoocenę. Guardiola cały czas bowiem wierzył w to, że przed oboma braćmi Alcântara jawi się świetlana przyszłość w świecie piłki nożnej. I obiecał sobie, że nigdy nie przestanie…


 ***
Bardzo ładnie proszę o komentarze. :)

czwartek, 24 marca 2016

IV: Zniknę z Twego życia jak miniony dzień.

– Kontuzje doprowadziły do tego, że zacząłem za nią tęsknić i rozpamiętywać stare czasy. I tak oto zatacza się koło.
            Od tych właśnie słów rozpoczęła się kolejna wizyta starszego syna Mazinho u profesora Vigasa. Kawa i rozmowy o byłej partnerce piłkarza stały się już tradycyjną formą spędzania czasu, który oficjalnie miał być przeznaczany na terapię u najlepszego specjalisty w całych Niemczech. Thiago zawsze po wejściu do gabinetu witał się z profesorem Joaquinem, a następnie wygodnie wyciągał się na skórzanej kozetce, tuż naprzeciwko fotelu pięćdziesięcioparoletniego Hiszpana.
– Wyjechałeś nawet nie z miasta, ale z kraju. Chciałeś dać wam obojgu wolność. Ale ci się nie udało, tak?
– Mnie się o niej zapomnieć nie udało. Początkowo poszedłem nawet na kilka randek, ale nic z tego nie wyszło. Cały czas, gdzieś tam z tyłu głowy miałem jeszcze ją. Ją i nasze wspólne chwile. Tęskniłem, ale wmawiałem sobie, że postępowałem właściwie. Chciała, żebym wyjechał, zniknął. No i tak zrobiłem. Zniknąłem z jej życia jak miniony dzień, więc myślę, że jakoś sobie wszystko poukładała. Przynajmniej ona. Mimo wszystko życzę jej jak najlepiej i mam nadzieję, że jest szczęśliwa.
– Mówisz, że tobie zapomnieć się nie udało. Jak myślisz, dlaczego? – drążył.
– Czy ja wiem? Chyba przez to, że idąc spać, ciągle przypominałem sobie jej twarz. Że każdy trening przynosił na wspomnienie te z czasów naszego dzieciństwa. Ten czas, kiedy niespostrzeżenie przemykała obok ochroniarza, żeby tylko zobaczyć nas w akcji. Podczas każdego meczu podświadomie szukałem jej na trybunie razem z partnerkami innych piłkarzy. A już nie daj Boże, jak strzeliłem gola. Wtedy było najgorzej.
– Z jakiego powodu?
– Zawsze po bramce układałem z palców serduszko albo literę „A”. W ten sposób dedykowałem jej gola. A kiedy orientowałem się, że teraz  już tego nie mogę zrobić, ogarniała mnie jedna wielka pustka. Czułem się samotny i taki…pusty. Czułem się beznadziejny. Zwycięstwa drużyny już mnie tak nie cieszyły jak kiedyś. Po powrocie do domu kładłem się do łóżka i rozmyślałem nad tym, co takiego zrobiłem źle. Co schrzaniłem, co zrobiłem nie tak, że odeszła? Obwiniałem się o to rozstanie.
– Dlaczego uważałeś, że to ty zawiniłeś?
– Bo gdyby to ona zawiniła, to ja zerwałbym z nią. A skoro to ona zostawiła mnie, to znaczy, że to ja coś popsułem.
– A próbowałeś jej kiedyś zadać to pytanie?
– Nie. I tak by nie odpowiedziała. Na swój sposób mnie kochała i nie chciałaby mnie podkopać emocjonalnie. Gdyby musiała, skłamałaby. Na pewno powiedziałaby, że problem był w niej, a nie we mnie. Głupie gadanie. Ja jakoś żadnego problemu w niej nie zauważyłem.
­– Więc zacząłeś szukać problemu w sobie.
– Tak jest – siedział ze złożonymi rękami.
– I do jakich wniosków doszedłeś? – zapytał niepewnie.
– Nie byłem dla niej wystarczająco dobry.
– Co to znaczy?
– Profesorze, Anahí to bardzo inteligentna, mądra, pracowita dziewczyna. Ma przed sobą świetlaną przyszłość w dziedzinie dziennikarstwa. Sama da radę zapracować na swój sukces. Chłopak-nieudacznik, który nie potrafi się przebić do wyjściowego składu nie był jej do niczego potrzebny. A na dodatek taki, któremu często zdarzały się drobniejsze kontuzje. Możliwe, że miała już w końcu tego wszystkiego dość. Tego niańczenia mnie, kiedy znowu znów coś mi się przytrafiało. Niby miałem dobre przygotowanie fizyczne, ale różne naciągnięcia mnie nie omijały. Mimo to cały czas mnie wspierała. Dawała takiego kopa do walki o jak najszybszy powrót do sprawności.
– I kiedy nadeszła ta poważniejsza kontuzja, najpierw ta pierwsza… - urwał.
– To wtedy tak naprawdę zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo mi jej brakuje.
– Ale jakoś udało ci się podźwignąć i pokonać tę kontuzję?
– To prawda. Ale potem przyszło to zerwane więzadło i…stało się. Załamałem się. To był kolejny cios. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Dodatkowy lament rodziny nie pomagał. Potęgował tylko przygnębienie. Przeze mnie moja matka płakała. Nie potrafiłem sobie tego wybaczyć. Znienawidziłem siebie i swoje ciało. Uznałem, że to wszystko były dla mnie znaki.
– Jakie znaki?
– Zerwanie z Anahí, jedna kontuzja, druga, łzy matki. – wyliczył – To wszystko są znaki, że nie powinienem być zawodowym piłkarzem. Powinienem zająć się czymś innym. Może związanym ze sportem, ale bardziej z tej drugiej strony? Na przykład jako jakiś koordynator albo trener?
– Dlaczego sądzisz, że tak byłoby lepiej?
– Bo im więcej kontuzji mi się przydarza, tym więcej czasu spędzam poza boiskiem. A co za tym idzie tracę czas i się nie rozwijam. Zatrzymałem się na pewnym poziomie i chyba już nie dam rady go podnieść. – westchnął – A ta myśl jest przytłaczająca. Nie chcę być jakimś przeciętniakiem. Chcę, by rodzice byli ze mnie dumni. I z Rafinhi też. A do tego trzeba być najlepszym lub jednym z najlepszych. Widzę, że on się rozwija i bardzo się z tego cieszę. Może chociaż jemu się uda. Moja kariera zmierza raczej ku schyłkowi. Kolejny niewypał La Masíi.– parsknął – Chyba złożę u nich reklamację. Tyle o mnie mówili. Jaki to nie byłem świetny taktycznie, technicznie. Wróżyli mi świetlaną przyszłość, miejsce na Panteonie wśród legend. Robili ze mnie drugiego Xaviego... Cóż, ludzie często się mylą.
– Właśnie, Thiago, ludzie często się mylą. – podchwycił – Możliwe więc, że ty też się mylisz co do tych znaków.
– Ale jak to? – zdziwił się – To nie mógł być zbieg okoliczności czy przypadek. To wszystko ma jakieś ukryte dno.
– Całkiem możliwe, ale to wcale nie musi być takie drugie dno, za jakie je masz.
– To znaczy?
– To znaczy, że może przez to zerwane więzadło ma się w twoim życiu wydarzyć coś dobrego. Coś, co zaowocuje radością, sukcesami. Nie pomyślałeś o tym?
– Wie pan, panie profesorze… Ja… - podrapał się po głowie – Ja już chyba po prostu nie potrafię być optymistą. Życie widzę w barwach sepii, a nie w żywych, wesołych kolorach. Trudno jest mi doszukiwać się w czymkolwiek pozytywów. Zresztą sam pan to chyba świetnie widzi? – rozłożył ręce i krzywo się uśmiechnął, a Vigas jedynie ze smutkiem mu przytaknął.

            Starszy Hiszpan starał się zrozumieć tego młodego piłkarza. Chciał mu jakoś pomóc, ale niestety widział, że nie będzie to łatwe. Thiago był w okropnym stanie. Nie przykładał się w ogóle do rehabilitacji. Zachowywał się tak, jakby było mu wszystko obojętne, jakby już się poddał i odrzucił piłkę nożną. Jakby już przegrał mecz, jakim było jego życie. A przecież ten brunet ledwo przekroczył dwudziestkę! Dla Joaquina było to niepojęte. Owszem, często spotykał się z przypadkami głębokich depresji, ale sytuacja Alcântary była zgoła inna. Problem nie leżał w kwestiach zdrowotnych. Vigas już doszedł do tego, że te kontuzje były jedynie wymówką, by się poddać, oddalić od ludzi. Wszystko zaczęło się od Anahí. Thiago po prostu nadal nie był w stanie otrząsnąć się po tym rozstaniu. I choć sam by się może do tego nie przyznał, nadal był po uszy zakochany w tej Katalonce, którą dawno temu uderzył w głowę piłką. To miłość była przyczyną jego złego stanu psychicznego. A profesor nie miał pojęcia, jak temu zaradzić…

***
24.03.2016 - ku pamięci człowiekowi, który odmienił piłkę nożną - RIP Johan Cruyff [*]

http://vida-es-xula.blogspot.com/2016/03/derby.html

czwartek, 17 marca 2016

III: Jeśli chcesz, odejdę tam, gdzie nie ma Cię.

            Podczas czwartej sesji profesor Joaquin w ogóle nie musiał poruszać tematu byłej dziewczyny swojego pacjenta. Wychowanek La Masíi tuż po upiciu łyku gorącej, mocnej, brazylijskiej kawy sam rozpoczął ten temat. A raczej kontynuował dalszy ciąg tejże historii.
– Tak jak ostatnio panu mówiłem, opanowaliśmy z chłopakami sztukę omijania tak zwanych „miejsc Anahí” do perfekcji, ale każdemu zdarzają się małe wpadki. No i tak też było u nas. A raczej u jednego z dos Santosów.
– To znaczy? – chciał zrozumieć, o co chodziło młodzieńcowi.       
– Pewnego dnia siedzieliśmy z chłopakami w domu i graliśmy sobie w FIFĘ. I kiedy Jona przegrał po raz wtóry, postanowił, że koniec z tym zaleganiem przed telewizorem i wychodzimy do jakiegoś baru. Żadnego z nas nie trzeba było namawiać, bo nazajutrz nie było treningu. No więc zabraliśmy kurtki i wyszliśmy. Jonathan powiedział, że w pobliżu jest podobno świetny lokal. Miała mu go polecić jakaś znajoma, na którejś z ostatnich imprez. Nie pamiętał dokładnie która, ale w owym czasie nie miało to dla nas znaczenia. Chcieliśmy po prostu pójść gdzieś się odprężyć po ciężkim tygodniu męczących treningów. I tak właśnie wylądowaliśmy w „Opium”. Było mnóstwo ludzi, ale my weszliśmy bez najmniejszego problemu. W środku grała głośna muzyka, ludzie tańczyli, pili. My zamówiliśmy sobie po drinku i usiedliśmy w jednym z wolnych boksów na górze. Gio i Jona zaciągnęli nieznajome dziewczyny na parkiet. Do mnie też jakaś podeszła, ale ja nie miałem ochoty nawet na taniec.
– Wciąż o niej myślałeś.
– Nie potrafiłem ot tak wymazać tych wszystkich wspólnych lat. Ona była całym moim światem. Światem, który tak nagle się skończył. – przeczesał dłonie palcami – My z Rafaelem przyglądaliśmy się tańczącym i zastanawialiśmy się, kto mógł podrzucić ten klub dos Santosowi. Wymyślaliśmy różne opcje. Ale, jak się okazało, rozwiązanie tejże zagadki przyszło samo. Było wtedy w „Opium”.
– Więc kto?
– Wszystko stało się jasne, kiedy Rafinha wypatrzył przy barze Isabel, najlepszą przyjaciółkę…
– Anahí – dokończył za niego.
– Mhm. – potwierdził – Jonathan był na jakiejś imprezie i spotkał tam właśnie Isabel. Zawsze się lubili, więc trochę ze sobą pogadali. No i tak od słowa do słowa to właśnie ona wspomniała mu o tym miejscu. Gdyby tylko Jona pamiętał od kogo dowiedział się o tym przeklętym klubie. – jęknął – Nie poszlibyśmy tam. Albo przynajmniej ja bym tam nie poszedł.
– Ona też tam była, tak? – upewniał się.
– Tak. – westchnął - Oblewały jakieś kolokwium, sesję czy coś w tym stylu. Pech chciał, że, kiedy szedłem po następną kolejkę, ktoś na mnie wpadł. Jakaś dziewczyna w sukience do pół uda. Te perfumy poznałbym wszędzie. – przymknął oczy i z zaciśniętą szczęką wypowiedział niemal niesłyszalnie jej imię – Anahí. Popatrzyła na mnie tym swoim zabójczym wzrokiem. Była tak samo zdziwiona jak ja. Albo może nawet bardziej. Kolana mi się ugięły, serce zaczęło bić szybciej. Zorientowałem się, że ją przytrzymywałem w pasie i szybko zabrałem dłoń. Przełknąłem zalegającą w przełyku gulę i rzuciłem ciche „cześć”. Zmieszała się i zaczęła wzrokiem kogoś szukać. Gdy zauważyła wariującą na parkiecie Isę wraz z Joną, odwróciła się do mnie, chwyciła za rękę i pociągnęła w kierunku toalety. Nie wiedziałem, o co jej chodziło. Wręcz zabijała mnie wzrokiem. Zdziwiłem się, kiedy zapytała, czy ją śledziłem. Że skąd ja się tutaj niby wziąłem, przecież nigdy wcześniej nie chodziłem do „Opium”. Wytłumaczyłem jej, że to przez Jonathana i nierozgarniętą Isabel, która podrzuciła mu pomysł odwiedzenia tego samego klubu, w którym bywały one. Nie powiem, zabolało mnie to, jak się do mnie zwracała. Okay, rozstaliśmy się, ale chyba niczym nie zasłużyłem sobie na takie traktowanie z jej strony? Nawet się trochę wkurzyłem i postanowiłem wszystko z siebie wyrzucić. Powiedziałem, a w zasadzie wykrzyczałem jej prosto w twarz, że staram się jak mogę, by ułatwić nam obojgu tą niezręczną sytuację. Że nie chodzę do naszych restauracji, kawiarń, klubów, barów, staram się unikać jej ulubionych miejsc tak, żebyśmy przypadkiem na siebie nie wpadli. Okazało się, że ona robiła podobnie. Jednak cały czas uparcie trwała w przekonaniu, że przyszedłem do „Opium” z premedytacją. To było już jak dla mnie za dużo. Rzuciłem ironicznie, że skoro tak bardzo chce, to mogę odejść tam, gdzie jej nie będzie. – prychnął – Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem.
– Takiej czyli jakiej?
– Może pan nie uwierzy, ale odpowiedziała mi, że tak byłoby najlepiej. Bo nie musiałaby się obawiać, że idąc dokądkolwiek będzie narażona na spotkanie ze mną. Zabolało. Jak cholera. Jakby mi ktoś wbił tysiąc szpilek w serce, potem je wyjął, zamoczył w spirytusie i włożył z powrotem w serce.
– Co zrobiłeś?
– A co miałem zrobić? – spojrzał na terapeutę – Odszedłem bez słowa i poszliśmy z chłopakami do domu. Nazajutrz pojechałem do siedziby klubu i powiedziałem, że zgadzam się na transfer. Kilka dni później byłem już w Monachium i podpisywałem kontrakt z Bayernem.
– Jak się czułeś?
– Było mi z jednej strony źle, bo musiałem zostawić przyjaciół, młodszego brata, mamę, tatę. Ale z drugiej strony byłem wdzięczny trenerowi Guardioli, że mnie uwolnił od stolicy Katalonii. Poczułem, że tutaj mam szansę odbudować swój spokój. Znów poczuć szczęście.
– Ale przyszły kontuzje…
            Przed oczami Thiago nagle przeleciały zlepki chwil z ostatnich kilku miesięcy. Pierwsza kontuzja, wizyta u lekarza, diagnoza, niemożność wzięcia udziału w FIFA World Cup 2014. Złość, pot i łzy w czasie rekonwalescencji. Powrót do treningów, granie z kolegami z zespołu, jak gdyby nigdy nic i zadowolenie z samego siebie, z tego, że sobie poradził. Potem ten feralny dzień, upadek, przeszywający ból, który nie pozwalał mu się ruszyć. Biegnący do niego sztab, szpital i… wyrok. Rokowania profesorów, płacz matki, nad wyraz milczący ojciec, przerażeni brat i dwaj najlepsi przyjaciele. Operacja.
            Doskonale pamiętał, co czuł kilka dni po zabiegu. Czuł niemoc, słabość, złość na siebie, piłkę i cały świat. Denerwował go każdy człowiek, każde słowo. Wszyscy starali się go pocieszyć, doszukiwali się plusów tej sytuacji, ale on nawet ich nie słuchał. Był załamany. Czuł się samotny. Czyż to nie paradoks? Troszczyło się o niego tyle osób, a Alcântara odczuwał samotność. Brakowało mu czegoś. A raczej kogoś. Leżąc na szpitalnym łóżku, pragnął, by złapała go za dłoń, delikatnie pogładziła opuszkami palców tak, jak robiła to wcześniej. Marzył o tym, by wtulić się w jej szyję i zaciągnąć zapachem kokosowego szamponu do włosów, którego była wielbicielką. Chciał, żeby powiedziała coś głupiego, rozśmieszyła go, poprawiła ten jego podły, ponury nastrój. Był gotów nawet obejrzeć z nią ten jej głupi program – „Crackòvię”. Żeby Anahí po prostu z nim wtedy była. Utopia.



środa, 9 marca 2016

II: Uczę się unikać wszystkich Twoich miejsc.

            Jechał swoim czarnym Audi A8 pokonując kolejne odcinki drogi, prowadzącej pod adres Weißenseestraße 18. Przez roboty drogowe i wywołany nimi korek był kwadrans spóźniony. Denerwował się, bo nie miał pewności, czy aby profesor Vigas nie zadzwonił do władz klubu, stwierdzając, że zawodnik zrezygnował z terapii, skoro się nie pojawił o wyznaczonym czasie w miejscu spotkania. Znalazłszy wolne miejsce parkingowe, szybko się zatrzymał, zaciągnął ręczny, wyłączył silnik i szybkim krokiem – na tyle, na ile pozwalało mu na to kolano – udał się do gabinetu na drugim piętrze kamienicy. Zmachany bez pukania wszedł do środka.
– Najmocniej przepraszam za spóźnienie. Korki – uśmiechnął się krzywo.
– Nie szkodzi. Jak zobaczyłem, że się spóźniasz, od razu wiedziałem, że to sprawka tych robót drogowych. Sam stałem rano prawie godzinę. To co? Kładź się, a ja idę po coś do picia – puścił mu oczko.
– Dziękuję – rozgościł się w pomieszczeniu. Trochę go dziwiło to, że czuł się tu tak dobrze. To dopiero trzecie spotkanie z profesorem Joaquinem, ale o dziwo bardzo polubił tego człowieka. Nie nalegał na terapię. Po prostu sobie rozmawiali przez dwie godziny w tygodniu o różnych sprawach. Thiago bardzo potrzebował takiego oderwania się od codziennych mąk na rehabilitacji, oglądania zatroskanych stanem jego zdrowia rodziców. To było oczywiście bardzo miłe, że się tak o niego wszyscy troszczyli, lecz chłopak potrzebował także oddechu i odpoczynku od tego całego zamieszania. Tutaj nie myślał o kontuzji, o kolanie, o więzadle, o tym, kiedy wróci i czy w ogóle wróci do zawodowej piłki nożnej.
– No, Alcântara, koniec już tych smętów. – zaśmiał się renomowany terapeuta – Przez chwilę wyglądałeś jak jakieś zombie. Nad czym żeś się tak zamyślił?
– Nad życiem, panie profesorze. Nad tym, czy mam do czego jeszcze wracać – upił łyk kawy.
– Ale o czym ty mówisz, Thiago? – bardzo mocno się zdziwił.
– Mówię o tym, że nie wiem, czy jest sens wracać do piłki. Tak na poważnie. Właśnie tracę prawdopodobnie najważniejszy rok w mojej karierze sportowej. Nawet jeśli powrócę do sprawności i będę mógł grać, to nie wiadomo czy będę miał gdzie. Niby trener Guardiola zapewnia mnie, że w jego drużynie zawsze będzie dla mnie miejsce. Mówi mi, że mam talent, potencjał i takie bzdety. Ale to nie do końca jest tak. Trzeba mieć też zaufanie wymagających kibiców.
– Boisz się?
– Czego? – zmarszczył brwi Brazylijczyk.
– Tego, że dotknie cię kolejna kontuzja. Albo ta się odnowi?
– Może trochę. Pewnie gdzieś to tam siedzi w mojej podświadomości. Ale to nie dlatego zastanawiam się nad zakończeniem kariery sportowej.
– W takim razie z jakiego powodu w ogóle przyszło ci coś takiego na myśl?
– Wie pan, ja zawsze, odkąd tylko pamiętam, dedykowałem wszystkie gole Anahí. Teraz nie mam powodu, by to robić.
– Jednocześnie nie masz powodu, by zdobywać gole, a więc i by grać dobrze. – wywnioskował – I z tego bierze się cała ta twoja niepewność na boisku.
– Ma pan stuprocentową rację – przytaknął.
– Opowiedz mi, co się działo po waszym rozstaniu – zachęcił. Brunet położył się wygodnie, wyciągnął nogi, ręce założył pod głowę i rozpoczął swój monolog.
– Anahí z powrotem wprowadziła się do dziadków. Mieszkała więc ulicę dalej. Dziwnie się czułem w pustym domu. Bez niej. Jakoś musiałem się do tego przyzwyczaić. Z dnia na dzień szło mi coraz lepiej. Tak mi się wydawało. – jęknął – Ale jak jest się z kimś tyle czasu, a na dodatek wcześniej często się gdzieś razem wychodziło, to trudno jest żyć tak, jakby ten związek nigdy nie istniał. Moje serce krwawiło i nie chciałem jej widzieć. Ona zresztą też nie chciała się ze mną spotkać. Wiem to od jej dziadka, który sumiennie wywiązywał się z roli culé i przychodził na nasz każdy domowy mecz. Miałem z nim bardzo dobry kontakt od początku, więc często ze sobą rozmawialiśmy. Już nawet po rozstaniu z Anahí. Mówił, że postanowiła nie chodzić na mecze, by mnie nie widzieć. Było mi wtedy cholernie źle, przykro. Ale nie mogłem nic na to poradzić. Najgorsze w tym wszystkim było to, że mieszkaliśmy w jednym mieście, jednej dzielnicy, mieliśmy wspólnych znajomych, ulubione miejsca. Musiałem się nauczyć żyć i funkcjonować w Barcelonie na nowo. Uczyłem się unikać wszystkich miejsc, do których lubiła chodzić, a także tych, które mi się z nią po prostu kojarzyły. A było ich całe mnóstwo, niech mi pan wierzy. – zaznaczył – Nie było łatwo. Wręcz przeciwnie. Było cholernie trudno. Ale nie było to niemożliwe. Gorsze od zaprzestania jedzenia w naszej ulubionej knajpce czy pójściu na drinka do naszego klubu było poniekąd odsunięcie od siebie części przyjaciół.
– Zacząłeś się izolować? Thiago, przecież ty jesteś duszą towarzystwa. A przynajmniej byłeś przed kontuzją – wskazał na kolano.
– Niby tak. Ale nie chciałem zmuszać naszych wspólnych przyjaciół do wybierania między mną a nią. Oczywistością było, że nie pojawilibyśmy się na tej samej imprezie. Więc, żeby nie wybierali, kogo z naszej dwójki zaprosić, po prostu postanowiłem się usunąć w cień. Kilka razy odmówiłem wspólnego wyjścia, wykręcałem się złym samopoczuciem, obowiązkami, nie odebrałem kilku połączeń, aż w końcu sami odpuścili. Pozostawiłem sobie jedynie Jonathana i Giovaniego dos Santosów oraz Rafinhę. Anahí wiedziała, że byli mi najbliżsi, więc ani razu się z nimi nie skontaktowała. Ani oni nie starali się podtrzymać znajomości. Byliśmy braćmi i jasne było dla nich, że zostaną ze mną. Nawet jeśli bym się sprzeciwiał, to i tak by ze mną zostali. Razem ze mną uczyli się unikać wszystkich jej miejsc. I z czasem wychodziło nam to coraz lepiej. Aż w końcu opanowaliśmy tę sztukę do perfekcji.
            Wtedy Thiago przypomniał sobie, jak wielkim wsparciem okazali się dla niego ci trzej faceci. Mimo że tylko Rafael był jego biologicznym bratem, całą trójkę traktował jak swoje rodzeństwo. Byli zgraną paczką, od kiedy tylko poznali się w murach La Masíi. Ta szkoła zawsze będzie dla niego ważna. Nie tylko ze względu na to, że to tam zdobywał piłkarskie szlify, to tam go kształtowali, ale też dlatego, – a może przede wszystkim dlatego – że poznał tam wielu wspaniałych ludzi, z którymi kontakty utrzymywał do dziś. Czasem lepsze, czasem gorsze, lecz zawsze były.
            Po wyjeździe Gio pojawiał się w Barcelonie nadzwyczaj często. Nie obchodziły go konsekwencje w jego obecnym klubie. Dla dos Santosa liczył się tylko przyjaciel. Wiedział, że Thiago bardzo cierpiał po rozstaniu z ukochaną, a na dodatek nie wiedział, co zrobić z ofertą z Bayernu. To Giovani zarządzał posiedzenia przyjacielskie, na których ustalali, w jaki sposób pomóc starszemu Alcântarze. Wiele razy się o to kłócili. Rafael nie mógł pogodzić się z tym, że jego brat mógłby wyjechać z kraju. Jonathan też był do tego pomysłu sceptycznie nastawiony. Ale Giovani świetnie wiedział, że to byłoby dla młodego pomocnika najlepsze wyjście. W końcu Gio też opuścił kraj, rodzinę i wyprowadził się, spędzając czas w różnych drużynach. Wierzył, że wyjazd dałby Thiago trochę oddechu, umożliwiłby nabranie dystansu do całej tej sprawy z Anahí.
            Od zawsze cała czwórka się o siebie troszczyła. Mimo czterech lat różnicy między najstarszym Gio a najmłodszym Rafinhą byli dla siebie bardzo ważni. Jak rodzina. Darzyli się braterską miłością i bez dwóch zdań wskoczyliby za sobą w ogień. Wsparcie i jedność były dla nich czymś oczywistym, czego dowód Thiago miał szansę poczuć na własnej skórze.

            

piątek, 4 marca 2016

I: Mijam Ciebie, jak Ty mnie.

            Punktualnie o godzinie czternastej we wtorek drugiego grudnia Thiago zgodnie z obietnicą zawitał w gabinecie najlepszego w mieście terapeuty. Uprzejmie przywitał się z Hiszpanem, po czym usiadł na swoim uprzednim miejscu. Wyjął z kieszeni spodni dresowych telefon i począł przeglądać portale społecznościowe. Od czynności oderwał go niespodziewanie głos profesora.
– Thiago, masz może ochotę na kawę? – uśmiechnął się życzliwie do młodego mężczyzny.
– Jeśli to nie problem…
– Ależ skąd. To ja pójdę zrobić, a potem może opowiesz mi coś więcej o tej dziewczynie, co? Bo ostatnio skończył nam się czas, a ja jestem bardzo ciekawy tej historii – rzucił, wychodząc z pomieszczenia.
            Piłkarz bił się z własnymi myślami. Nie był pewien, czy powinien  w ogóle poruszać ten temat przy Joaquinie. To były w końcu jego osobiste sprawy, jego życie prywatne. Ale z drugiej strony może powinien się komuś wygadać? Może by mu ulżyło? Natomiast na pewno nie miał nic do stracenia. A Vigasa obowiązywała tajemnica lekarska czy coś takiego – nie mógł więc puścić pary z ust. A co tam. Raz kozie śmierć.
– Proszę. – wręczył Alcântarze kubek, po czym usiadł wygodnie na fotelu naprzeciwko kozetki – Więc? Co to za dziewczyna? – upił łyk i nastawił się na słuchanie ciekawej opowieści.
– Chodzi o moją byłą dziewczynę, Anahí – wyznał chłopak.
– Jaka była?
– Cudowna. – zaśmiał się, jednocześnie próbując sobie ją przypomnieć – Szczupła, średniego wzrostu, brunetka o prostych włosach z zawsze idealnie ułożoną grzywką i przepięknych, zielonych oczach. Zawsze przypominały mi boisko. Były takie intensywne. Zwłaszcza, kiedy się na mnie złościła. Była piękną kobietą. Wie pan, miała wszystko na miejscu, jak na prawdziwą Latynoskę przystało. Nigdy nie malowała się mocno. Wolała wyglądać naturalnie. Ceniła sobie wygodę, ale czasem lubiła się wystroić. Zawsze mówiła, że robi to, bo chce mi się podobać – smutny uśmiech wpłynął na jego usta.
– Kochałeś ją?
– Najbardziej na świecie.
– A ona?
– Tak mi się wydawało – westchnął.
– Długo byliście ze sobą?
– Dwa lata.
– To co się stało?
– Wszystko się pokomplikowało. – westchnął – Ona miała swoje studia, ja swoją pracę. Im bardziej rozkręcała się moja kariera, polepszałem swoje umiejętności, tym bardziej się od siebie oddalaliśmy. Mieliśmy dla siebie coraz mniej czasu. Na dodatek ona pisała jakąś pracę na zaliczenie, więc się na tym przede wszystkim skupiała. To było dla niej bardzo ważne.
– Zapewne od tego zależała jej kariera zawodowa – podsunął.
– Tak, pewnie tak. Jednak z dnia na dzień było tylko coraz gorzej.
– To znaczy? – profesor uniósł jedną brew ku górze.
– Moja praca polega na ciągłych wyjazdach i treningach. – tłumaczył – Ona nie miała czasu, by jeździć ze mną. Teraz wydaje mi się, że nie miała też na to chęci. Doszło do tego, że zaczęliśmy się mijać. Jak ja wstawałem, to ona była na zajęciach. Potem jechałem na trening, a kiedy wracałem, to ona albo miała wieczorny wykład, albo uczyła się do sesji, albo coś pisała. My już nawet nie jadaliśmy razem. Pewnego dnia wróciłem do domu ze świetną dla mnie wiadomością. Dowiedziałem się, że jestem w kręgu zainteresowań Bayernu. Chciałem jej o tym powiedzieć, ale to ona wyprzedziła mnie z inną sensacją. Zdziwił mnie widok walizek stojących przy schodach. Przecież donikąd nie wyjeżdżaliśmy. Nie mieliśmy niczego takiego w planach. A przynajmniej ja o niczym takim nie wiedziałem. Zapytałem, o co chodziło z tymi torbami. Odpowiedziała mi, że tak dłużej nie potrafi. Nie może już tak dłużej żyć i wyprowadza się. Zostawiła mnie. Podobno zbierała się na ten krok przez pewien czas. Pamiętam, co powiedziała mi na odchodne. Że skoro się mijaliśmy, to prędzej czy później musieliśmy to zakończyć. Że zabiła nas rutyna – zrobił „mądrą” minę.
– Brakuje ci jej – bardziej stwierdził aniżeli zapytał.
– Tak. – odparł bez zawahania – Minęło już trochę czasu, ale nie zapomniałem o niej.
– To ona cię zawsze wspierała, tak?
– Znaczy… Ja mam to szczęście, że mam wspaniałą rodzinę i wymarzonych przyjaciół, którzy zawsze są skorzy do pomocy. Ale Anahí potrafiła mnie zmotywować jak nikt inny. Znała mnie na wylot. Rozumiała bez słów. Opiekowała się mną, kiedy byłem kontuzjowany albo chory. Wiele razy miałem taki moment, w którym wątpiłem w to, że będę świetnym piłkarzem godnym grania w najlepszych klubach na świecie. A ona zawsze wtedy mnie wspierała. Mówiła różne ciepłe słówka, pocieszała, ale przede wszystkim mobilizowała do dalszej walki. Mówiła, że oboje mamy marzenia z dzieciństwa, które staramy się zrealizować. I jeśli ja się poddam, to ona też. Jeśli ja odpuszczę sobie piłkę, to ona rzuci dziennikarstwo sportowe. A ja świetnie wiedziałem, jak zależało jej na tej pracy, więc zawsze wtedy karciłem się w myślach i mówiłem sobie, że muszę. Jeśli nie dla siebie, to przynajmniej dla niej.
– Była dla ciebie jednocześnie dziewczyną i przyjaciółką, co?
– Dokładnie. – przyznał mu rację – Bo choć byliśmy ze sobą dwa lata, to znaliśmy się znacznie dłużej. Jej dziadkowie mieszkali niedaleko La Masíi i poznaliśmy się w sumie przez przypadek, jak kiedyś z chłopakami biegaliśmy po zajęciach w szkółce po nieruchliwej ulicy. Kopnąłem piłkę trochę za mocno i uderzyłem Anahí w głowę. Bardzo się przestraszyłem, ale na całe szczęście nic się jej nie stało. Dwa lata później, jak ja miałem dwanaście, a ona jedenaście lat, jej rodzice zginęli w wypadku i zamieszkała z dziadkami, panią Celią oraz panem Armando. No i zaczęliśmy się widywać coraz częściej. Czasem przychodziła popatrzeć na nasze treningi, innym razem wychodziliśmy sobie gdzieś całą paczką. Zaprzyjaźniliśmy się. Byliśmy sobie bardzo bliscy. I tak z czasem przyjaźń przerodziła się w miłość – rozłożył ręce.
– Mówią, że miłość od pierwszego wejrzenia zdarza się ludziom, którzy znają się od dawna.
            Thiago uśmiechnął się leniwie. Tak, to powiedzenie było prawdziwe. Przynajmniej w jego przypadku. On od początku kochał Anahí. Tylko, że zrozumiał to dopiero po kilku latach. Ta historia była zbyt piękna, by miała się dobrze skończyć. Nie oznaczało to jednak, iż taka miłość zdarzała się jedynie w bajkach. Bo żyli długo i szczęśliwie, ale przecież nikt nie powiedział, że razem.
– I to jest najśmieszniejsze. – dodał – Straciliśmy tyle lat, kiedy przecież mogliśmy być parą. Ale najważniejsze było to, że w ogóle się zeszliśmy. Daliśmy sobie szansę. A raczej to Anahí dała szansę mnie. Nie sądziłem, że nadejdzie kiedyś taki dzień, kiedy będzie tego żałowała. A jednak – westchnął ciężko.
– Jak się czułeś, gdy odeszła? – zapytał nieśmiało – Zraniła twoją męską dumę?
– To nawet nie chodziło o męską dumę. – cmoknął z niesmakiem – Po prostu… Koniec tego związku był dla mnie chyba największą życiową porażką.  To było gorsze niż trafić w słupek pustej bramki z pięciu metrów. Źle się czułem z faktem, że do czegoś takiego w ogóle dopuściłem. Powinienem był wcześniej zauważyć nasze problemy i spróbować je rozwiązać. A ja swym zachowaniem, którym był brak jakiejkolwiek reakcji, dawałem ciche przyzwolenie na to, co się między nami działo. Na to, że się mijaliśmy.
            Był taki czas, że związek z Anahí stanowił dla najstarszego z braci Alcântara najważniejszy z możliwych priorytetów. Kochał tę szczupłą brunetkę całym sercem. Nie widział poza nią świata. Chciał z nią spędzić resztę swojego życia. Myślał nawet o oświadczynach, lecz stwierdził, że byli zbyt młodzi, mieli jeszcze czas. Chciał poczekać, aż Katalonka ukończyłaby swoje wymarzone studia i wtedy pomyśleliby o pełnej stabilizacji – najpierw o ślubie, potem dzieciach. Naprawdę miał wobec niej bardzo poważne plany. Już od dawna. Niestety stało się tak, jak się stało i Thiago został sam. Sam ze swoimi niespełnionymi planami, marzeniami. Zagubiony pośród własnych myśli, uczuć. Z rozterkami dotyczącymi kariery, życia. Ze złamanym, krwawiącym sercem. A jego jedynym priorytetem i celem istnienia pozostawała od tej chwili piłka nożna. A i ta go rozczarowała…