Podczas
czwartej sesji profesor Joaquin w ogóle nie musiał poruszać tematu byłej
dziewczyny swojego pacjenta. Wychowanek La Masíi tuż po upiciu łyku gorącej,
mocnej, brazylijskiej kawy sam rozpoczął ten temat. A raczej kontynuował dalszy
ciąg tejże historii.
– Tak jak ostatnio panu mówiłem, opanowaliśmy z
chłopakami sztukę omijania tak zwanych „miejsc Anahí” do perfekcji, ale każdemu
zdarzają się małe wpadki. No i tak też było u nas. A raczej u jednego z dos
Santosów.
– To znaczy? – chciał zrozumieć, o co chodziło
młodzieńcowi.
– Pewnego dnia siedzieliśmy z chłopakami w domu
i graliśmy sobie w FIFĘ. I kiedy Jona przegrał po raz wtóry, postanowił, że
koniec z tym zaleganiem przed telewizorem i wychodzimy do jakiegoś baru.
Żadnego z nas nie trzeba było namawiać, bo nazajutrz nie było treningu. No więc
zabraliśmy kurtki i wyszliśmy. Jonathan powiedział, że w pobliżu jest podobno
świetny lokal. Miała mu go polecić jakaś znajoma, na którejś z ostatnich
imprez. Nie pamiętał dokładnie która, ale w owym czasie nie miało to dla nas
znaczenia. Chcieliśmy po prostu pójść gdzieś się odprężyć po ciężkim tygodniu
męczących treningów. I tak właśnie wylądowaliśmy w „Opium”. Było mnóstwo ludzi,
ale my weszliśmy bez najmniejszego problemu. W środku grała głośna muzyka,
ludzie tańczyli, pili. My zamówiliśmy sobie po drinku i usiedliśmy w jednym z
wolnych boksów na górze. Gio i Jona zaciągnęli nieznajome dziewczyny na
parkiet. Do mnie też jakaś podeszła, ale ja nie miałem ochoty nawet na taniec.
– Wciąż o niej myślałeś.
– Nie potrafiłem ot tak wymazać tych wszystkich
wspólnych lat. Ona była całym moim światem. Światem, który tak nagle się
skończył. – przeczesał dłonie palcami – My z Rafaelem przyglądaliśmy się
tańczącym i zastanawialiśmy się, kto mógł podrzucić ten klub dos Santosowi.
Wymyślaliśmy różne opcje. Ale, jak się okazało, rozwiązanie tejże zagadki
przyszło samo. Było wtedy w „Opium”.
– Więc kto?
– Wszystko stało się jasne, kiedy Rafinha
wypatrzył przy barze Isabel, najlepszą przyjaciółkę…
– Anahí – dokończył za niego.
– Mhm. – potwierdził – Jonathan był na jakiejś
imprezie i spotkał tam właśnie Isabel. Zawsze się lubili, więc trochę ze sobą
pogadali. No i tak od słowa do słowa to właśnie ona wspomniała mu o tym
miejscu. Gdyby tylko Jona pamiętał od kogo dowiedział się o tym przeklętym
klubie. – jęknął – Nie poszlibyśmy tam. Albo przynajmniej ja bym tam nie
poszedł.
– Ona też tam była, tak? – upewniał się.
– Tak. – westchnął - Oblewały jakieś kolokwium,
sesję czy coś w tym stylu. Pech chciał, że, kiedy szedłem po następną kolejkę,
ktoś na mnie wpadł. Jakaś dziewczyna w sukience do pół uda. Te perfumy
poznałbym wszędzie. – przymknął oczy i z zaciśniętą szczęką wypowiedział niemal
niesłyszalnie jej imię – Anahí. Popatrzyła na mnie tym swoim zabójczym
wzrokiem. Była tak samo zdziwiona jak ja. Albo może nawet bardziej. Kolana mi
się ugięły, serce zaczęło bić szybciej. Zorientowałem się, że ją
przytrzymywałem w pasie i szybko zabrałem dłoń. Przełknąłem zalegającą w
przełyku gulę i rzuciłem ciche „cześć”. Zmieszała się i zaczęła wzrokiem kogoś
szukać. Gdy zauważyła wariującą na parkiecie Isę wraz z Joną, odwróciła się do
mnie, chwyciła za rękę i pociągnęła w kierunku toalety. Nie wiedziałem, o co
jej chodziło. Wręcz zabijała mnie wzrokiem. Zdziwiłem się, kiedy zapytała, czy ją
śledziłem. Że skąd ja się tutaj niby wziąłem, przecież nigdy wcześniej nie
chodziłem do „Opium”. Wytłumaczyłem jej, że to przez Jonathana i nierozgarniętą
Isabel, która podrzuciła mu pomysł odwiedzenia tego samego klubu, w którym
bywały one. Nie powiem, zabolało mnie to, jak się do mnie zwracała. Okay,
rozstaliśmy się, ale chyba niczym nie zasłużyłem sobie na takie traktowanie z
jej strony? Nawet się trochę wkurzyłem i postanowiłem wszystko z siebie
wyrzucić. Powiedziałem, a w zasadzie wykrzyczałem jej prosto w twarz, że staram
się jak mogę, by ułatwić nam obojgu tą niezręczną sytuację. Że nie chodzę do
naszych restauracji, kawiarń, klubów, barów, staram się unikać jej ulubionych
miejsc tak, żebyśmy przypadkiem na siebie nie wpadli. Okazało się, że ona
robiła podobnie. Jednak cały czas uparcie trwała w przekonaniu, że przyszedłem
do „Opium” z premedytacją. To było już jak dla mnie za dużo. Rzuciłem
ironicznie, że skoro tak bardzo chce, to mogę odejść tam, gdzie jej nie będzie.
– prychnął – Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem.
– Takiej czyli jakiej?
– Może pan nie uwierzy, ale odpowiedziała mi,
że tak byłoby najlepiej. Bo nie musiałaby się obawiać, że idąc dokądkolwiek
będzie narażona na spotkanie ze mną. Zabolało. Jak cholera. Jakby mi ktoś wbił
tysiąc szpilek w serce, potem je wyjął, zamoczył w spirytusie i włożył z
powrotem w serce.
– Co zrobiłeś?
– A co miałem zrobić? – spojrzał na terapeutę –
Odszedłem bez słowa i poszliśmy z chłopakami do domu. Nazajutrz pojechałem do
siedziby klubu i powiedziałem, że zgadzam się na transfer. Kilka dni później
byłem już w Monachium i podpisywałem kontrakt z Bayernem.
– Jak się czułeś?
– Było mi z jednej strony źle, bo musiałem zostawić
przyjaciół, młodszego brata, mamę, tatę. Ale z drugiej strony byłem wdzięczny
trenerowi Guardioli, że mnie uwolnił od stolicy Katalonii. Poczułem, że tutaj
mam szansę odbudować swój spokój. Znów poczuć szczęście.
– Ale przyszły kontuzje…
Przed oczami Thiago nagle
przeleciały zlepki chwil z ostatnich kilku miesięcy. Pierwsza kontuzja, wizyta
u lekarza, diagnoza, niemożność wzięcia udziału w FIFA World Cup 2014. Złość,
pot i łzy w czasie rekonwalescencji. Powrót do treningów, granie z kolegami z zespołu,
jak gdyby nigdy nic i zadowolenie z samego siebie, z tego, że sobie poradził.
Potem ten feralny dzień, upadek, przeszywający ból, który nie pozwalał mu się
ruszyć. Biegnący do niego sztab, szpital i… wyrok. Rokowania profesorów, płacz
matki, nad wyraz milczący ojciec, przerażeni brat i dwaj najlepsi przyjaciele.
Operacja.
Doskonale pamiętał, co czuł kilka
dni po zabiegu. Czuł niemoc, słabość, złość na siebie, piłkę i cały świat.
Denerwował go każdy człowiek, każde słowo. Wszyscy starali się go pocieszyć,
doszukiwali się plusów tej sytuacji, ale on nawet ich nie słuchał. Był
załamany. Czuł się samotny. Czyż to nie paradoks? Troszczyło się o niego tyle
osób, a Alcântara odczuwał samotność. Brakowało mu czegoś. A raczej kogoś.
Leżąc na szpitalnym łóżku, pragnął, by złapała go za dłoń, delikatnie
pogładziła opuszkami palców tak, jak robiła to wcześniej. Marzył o tym, by
wtulić się w jej szyję i zaciągnąć zapachem kokosowego szamponu do włosów,
którego była wielbicielką. Chciał, żeby powiedziała coś głupiego, rozśmieszyła
go, poprawiła ten jego podły, ponury nastrój. Był gotów nawet obejrzeć z nią
ten jej głupi program – „Crackòvię”. Żeby Anahí po prostu z nim wtedy była.
Utopia.
Chyba na mój dobry sen wstawiłaś ten rozdział. ;D
OdpowiedzUsuńCóż, co ja mogę napisać? Jak zawsze bardzo mi się podoba. Tyle.
Do następnego <3
Dziękuję, Słońce. ;*
UsuńI znowu płacze :) czekam na next )
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się podoba. :)
UsuńJejku, jejku, jejku! Jak ty to robisz? Wczoraj nie skomentowałam, bo można powiedzieć, że spełniałam marzenia, heh. Teraz jeszcze nie rozumiejąc co się wczoraj działo, co chwilę płacze ze szczęścia, więc łatwo było Ci mnie rozkleić przy tym rozdziale. Jednak założę się, że nawet bez tego bym się utopila we własnych łzach. <3
OdpowiedzUsuńJeśli tak reagujesz na rozdziały z tego bloga, to chyba musisz zacząć się przyzwyczajać, bo ten wcale nie należy do tych najbardziej emocjonalnych. <3
UsuńNie potrafię sobie nawet wobrazić, jak czuł się wtedy Thiago. Uczucie, że ukochana osoba chce się od Ciebie oderwać na zawsze pewnie boli jak cholera, zwłaszcza, że on ją tak bardzo kochał :'( jestem tylko ciekawa, dlaczego Anahi to przychodziło łatwiej. Nie kochała go tak bardzo? Czy coś jeszcze się za tym kryło? Nie powiem, łezka w oku się zakręciła, gdy to sobie wyobraziłam :) buziaki ;*
OdpowiedzUsuńCzy Anahi go nie kochała? Kiedyś się o tym na pewno dowiecie. ;p Czy nie cierpiała równie mocno? Czas Was uświadomi.
UsuńTo co mogę obiecać to to, że poznacie Anahi - ale wszystko w swoim czasie. ;*
Rozdziały coraz bardziej wciągają ;3 Czekam na kolejny ;*/ Zuza
OdpowiedzUsuńWiesz, mam świetny pomysł! Znajdź mnie, przetrąć kijem, zabierz telefon, odetnij internet albo wymyśl jakąś sensowną karę... Jak ja mogłam odstawić do czekania tak cudowne opowiadanie?! Jeszcze o moim Thiago?!
OdpowiedzUsuńWiesz, że już w prologu puściły mi łzy? Mam tak na samą myśl o kontuzjach Alcantarów. A już gdy wspomniałaś o słowach Valerii, gdy to powiedziała o swoim kolanie...
Tak, mam cholerną słabość do całej tej rodziny i poznanie ich to jedno z moich najskrytszych marzeń. Jeszcze chyba żadna taka piłkarska rodzinka tak mi się nie wkręciła, naprawdę!
Kocham opowiadania, gdzie jest Thiago albo Rafa, a jak już są wspominani Valeria, Mazinho, Thaisa i Bruno to się rozpływam.
Pomysł na opowiadanie? Najlepszy! To tak jakby w kilku zdaniach przejść z Thiago przez ten jego nie najlepszy okres. W każdym z tych rozdziałów był moment, w którym miałam w oczach łzy. Cholernie szkoda mi było chłopaka, gdy spotkał Anahi w tym klubie, a ona tak go potraktowała... Niech lepiej już o niej zapomni. Musi znaleźć kogoś, kto go doceni i naprawdę pokocha.
I dziękuję za takie opowiadanie!
Przypomniały mi się czasy, gdy sama zaczynałam pisać i odnajdywałam się w świecie piłkarskich opowiadań. Nie mówię, że teraźniejsze opowiadania są złe, nie dobre, ale wtedy to wszystko miało taką magię dla mnie. I chyba taką odnalazłam tutaj...
Za tak długi komentarz i tyle wylewności, poproszę dla siebie mnóstwa Rafy *.*
Czekam na kolejny rozdział ;****
Wiesz co? Twój komentarz rozłożył mnie na łopatki! Niezmiernie cieszy mnie fakt, że tak Ci się te rozdziały spodobały. Naprawdę!
UsuńCo do samego opowiadania...moją motywację do napisania tych kilkunastu rozdziałów zdradzę Wam na sam koniec. ;)
Zapomnieć o Anahi? Czas pokaże.
Mnóstwo Rafy? Kurczę, trochę będzie z tym ciężko, bo chciałam się skupić tylko na Thiago, ale... Możesz być spokojna, bo odpracuję to przy opowiadaniu o Rafinhi, które już mam gdzieś tam z tyłu głowy. ;**
Dziękuję za tak wspaniały, długi komentarz. :* Mam nadzieję, że kolejne rozdziały Cię nie rozczarują. <3
Z uwagi na ostatni brak czasu, zawirowania życiowe i inne pierożki, odłożyłam to opowiadanie do skomentowania na później.
OdpowiedzUsuńTak więc teraz radzę przygotować się na wylew :D
Po pierwsze- boże, Thiago :3 Tak dawno nie czytałam o nim żadnego opowiadania, że aż się uśmiechnęłam. I to szeroko.
Po drugie- złapałaś mnie ciekawym sposobem na opowiadanie. Alcantara u psychologa, którego teoretycznie wcale nie chciał, a tak naprawdę zwierza mu się z tego, o czym z niewieloma osobami wcześniej rozmawiał.
Po trzecie- mam nadzieję, że już niedługo poznamy Anahi ze strony rzeczywistej, nie tylko z retrospekcji :D
Po czwarte i zarazem ostatnie- tak bardzo ci dziękuję za tę historię! Nawet nie wiesz, jak idealnie opisałaś dużą część mojego życia. Rzadko kiedy się rozklejam, ale kiedy czytałam fragment o sytuacji z klubu, przyznaję, miałam łzy w oczach i ucisk w brzuchu. Dziękuję. Naprawdę dziękuję.
Także ten, na razie to chyba tyle.
Uwielbiam!
Czekam na następny i byle szybko :* ♥
Bardzo się cieszę, że się spodobało. Szczerze, nie miałam pojęcia, że dla tylu osób te kilka rozdziałów będzie tak samo poruszające jak dla mnie.
UsuńObiecuję, że poznacie Anahi. A kolejny rozdział na blogu pojawi się już dziś. ;*