środa, 9 marca 2016

II: Uczę się unikać wszystkich Twoich miejsc.

            Jechał swoim czarnym Audi A8 pokonując kolejne odcinki drogi, prowadzącej pod adres Weißenseestraße 18. Przez roboty drogowe i wywołany nimi korek był kwadrans spóźniony. Denerwował się, bo nie miał pewności, czy aby profesor Vigas nie zadzwonił do władz klubu, stwierdzając, że zawodnik zrezygnował z terapii, skoro się nie pojawił o wyznaczonym czasie w miejscu spotkania. Znalazłszy wolne miejsce parkingowe, szybko się zatrzymał, zaciągnął ręczny, wyłączył silnik i szybkim krokiem – na tyle, na ile pozwalało mu na to kolano – udał się do gabinetu na drugim piętrze kamienicy. Zmachany bez pukania wszedł do środka.
– Najmocniej przepraszam za spóźnienie. Korki – uśmiechnął się krzywo.
– Nie szkodzi. Jak zobaczyłem, że się spóźniasz, od razu wiedziałem, że to sprawka tych robót drogowych. Sam stałem rano prawie godzinę. To co? Kładź się, a ja idę po coś do picia – puścił mu oczko.
– Dziękuję – rozgościł się w pomieszczeniu. Trochę go dziwiło to, że czuł się tu tak dobrze. To dopiero trzecie spotkanie z profesorem Joaquinem, ale o dziwo bardzo polubił tego człowieka. Nie nalegał na terapię. Po prostu sobie rozmawiali przez dwie godziny w tygodniu o różnych sprawach. Thiago bardzo potrzebował takiego oderwania się od codziennych mąk na rehabilitacji, oglądania zatroskanych stanem jego zdrowia rodziców. To było oczywiście bardzo miłe, że się tak o niego wszyscy troszczyli, lecz chłopak potrzebował także oddechu i odpoczynku od tego całego zamieszania. Tutaj nie myślał o kontuzji, o kolanie, o więzadle, o tym, kiedy wróci i czy w ogóle wróci do zawodowej piłki nożnej.
– No, Alcântara, koniec już tych smętów. – zaśmiał się renomowany terapeuta – Przez chwilę wyglądałeś jak jakieś zombie. Nad czym żeś się tak zamyślił?
– Nad życiem, panie profesorze. Nad tym, czy mam do czego jeszcze wracać – upił łyk kawy.
– Ale o czym ty mówisz, Thiago? – bardzo mocno się zdziwił.
– Mówię o tym, że nie wiem, czy jest sens wracać do piłki. Tak na poważnie. Właśnie tracę prawdopodobnie najważniejszy rok w mojej karierze sportowej. Nawet jeśli powrócę do sprawności i będę mógł grać, to nie wiadomo czy będę miał gdzie. Niby trener Guardiola zapewnia mnie, że w jego drużynie zawsze będzie dla mnie miejsce. Mówi mi, że mam talent, potencjał i takie bzdety. Ale to nie do końca jest tak. Trzeba mieć też zaufanie wymagających kibiców.
– Boisz się?
– Czego? – zmarszczył brwi Brazylijczyk.
– Tego, że dotknie cię kolejna kontuzja. Albo ta się odnowi?
– Może trochę. Pewnie gdzieś to tam siedzi w mojej podświadomości. Ale to nie dlatego zastanawiam się nad zakończeniem kariery sportowej.
– W takim razie z jakiego powodu w ogóle przyszło ci coś takiego na myśl?
– Wie pan, ja zawsze, odkąd tylko pamiętam, dedykowałem wszystkie gole Anahí. Teraz nie mam powodu, by to robić.
– Jednocześnie nie masz powodu, by zdobywać gole, a więc i by grać dobrze. – wywnioskował – I z tego bierze się cała ta twoja niepewność na boisku.
– Ma pan stuprocentową rację – przytaknął.
– Opowiedz mi, co się działo po waszym rozstaniu – zachęcił. Brunet położył się wygodnie, wyciągnął nogi, ręce założył pod głowę i rozpoczął swój monolog.
– Anahí z powrotem wprowadziła się do dziadków. Mieszkała więc ulicę dalej. Dziwnie się czułem w pustym domu. Bez niej. Jakoś musiałem się do tego przyzwyczaić. Z dnia na dzień szło mi coraz lepiej. Tak mi się wydawało. – jęknął – Ale jak jest się z kimś tyle czasu, a na dodatek wcześniej często się gdzieś razem wychodziło, to trudno jest żyć tak, jakby ten związek nigdy nie istniał. Moje serce krwawiło i nie chciałem jej widzieć. Ona zresztą też nie chciała się ze mną spotkać. Wiem to od jej dziadka, który sumiennie wywiązywał się z roli culé i przychodził na nasz każdy domowy mecz. Miałem z nim bardzo dobry kontakt od początku, więc często ze sobą rozmawialiśmy. Już nawet po rozstaniu z Anahí. Mówił, że postanowiła nie chodzić na mecze, by mnie nie widzieć. Było mi wtedy cholernie źle, przykro. Ale nie mogłem nic na to poradzić. Najgorsze w tym wszystkim było to, że mieszkaliśmy w jednym mieście, jednej dzielnicy, mieliśmy wspólnych znajomych, ulubione miejsca. Musiałem się nauczyć żyć i funkcjonować w Barcelonie na nowo. Uczyłem się unikać wszystkich miejsc, do których lubiła chodzić, a także tych, które mi się z nią po prostu kojarzyły. A było ich całe mnóstwo, niech mi pan wierzy. – zaznaczył – Nie było łatwo. Wręcz przeciwnie. Było cholernie trudno. Ale nie było to niemożliwe. Gorsze od zaprzestania jedzenia w naszej ulubionej knajpce czy pójściu na drinka do naszego klubu było poniekąd odsunięcie od siebie części przyjaciół.
– Zacząłeś się izolować? Thiago, przecież ty jesteś duszą towarzystwa. A przynajmniej byłeś przed kontuzją – wskazał na kolano.
– Niby tak. Ale nie chciałem zmuszać naszych wspólnych przyjaciół do wybierania między mną a nią. Oczywistością było, że nie pojawilibyśmy się na tej samej imprezie. Więc, żeby nie wybierali, kogo z naszej dwójki zaprosić, po prostu postanowiłem się usunąć w cień. Kilka razy odmówiłem wspólnego wyjścia, wykręcałem się złym samopoczuciem, obowiązkami, nie odebrałem kilku połączeń, aż w końcu sami odpuścili. Pozostawiłem sobie jedynie Jonathana i Giovaniego dos Santosów oraz Rafinhę. Anahí wiedziała, że byli mi najbliżsi, więc ani razu się z nimi nie skontaktowała. Ani oni nie starali się podtrzymać znajomości. Byliśmy braćmi i jasne było dla nich, że zostaną ze mną. Nawet jeśli bym się sprzeciwiał, to i tak by ze mną zostali. Razem ze mną uczyli się unikać wszystkich jej miejsc. I z czasem wychodziło nam to coraz lepiej. Aż w końcu opanowaliśmy tę sztukę do perfekcji.
            Wtedy Thiago przypomniał sobie, jak wielkim wsparciem okazali się dla niego ci trzej faceci. Mimo że tylko Rafael był jego biologicznym bratem, całą trójkę traktował jak swoje rodzeństwo. Byli zgraną paczką, od kiedy tylko poznali się w murach La Masíi. Ta szkoła zawsze będzie dla niego ważna. Nie tylko ze względu na to, że to tam zdobywał piłkarskie szlify, to tam go kształtowali, ale też dlatego, – a może przede wszystkim dlatego – że poznał tam wielu wspaniałych ludzi, z którymi kontakty utrzymywał do dziś. Czasem lepsze, czasem gorsze, lecz zawsze były.
            Po wyjeździe Gio pojawiał się w Barcelonie nadzwyczaj często. Nie obchodziły go konsekwencje w jego obecnym klubie. Dla dos Santosa liczył się tylko przyjaciel. Wiedział, że Thiago bardzo cierpiał po rozstaniu z ukochaną, a na dodatek nie wiedział, co zrobić z ofertą z Bayernu. To Giovani zarządzał posiedzenia przyjacielskie, na których ustalali, w jaki sposób pomóc starszemu Alcântarze. Wiele razy się o to kłócili. Rafael nie mógł pogodzić się z tym, że jego brat mógłby wyjechać z kraju. Jonathan też był do tego pomysłu sceptycznie nastawiony. Ale Giovani świetnie wiedział, że to byłoby dla młodego pomocnika najlepsze wyjście. W końcu Gio też opuścił kraj, rodzinę i wyprowadził się, spędzając czas w różnych drużynach. Wierzył, że wyjazd dałby Thiago trochę oddechu, umożliwiłby nabranie dystansu do całej tej sprawy z Anahí.
            Od zawsze cała czwórka się o siebie troszczyła. Mimo czterech lat różnicy między najstarszym Gio a najmłodszym Rafinhą byli dla siebie bardzo ważni. Jak rodzina. Darzyli się braterską miłością i bez dwóch zdań wskoczyliby za sobą w ogień. Wsparcie i jedność były dla nich czymś oczywistym, czego dowód Thiago miał szansę poczuć na własnej skórze.

            

15 komentarzy:

  1. Nie wiem jak ty to robisz , ale wciaga mnie to coraz bardziej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie opisałaś relacje między przyjaciółmi :) jestem pod tak ogromnym wrażeniem, że nie za bardzo wiem co mam napisać...cudowny, poruszający rozdział <3 czekam na kolejny! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obiecuję, że poruszające momenty jeszcze się pojawią. ;*

      Usuń
  3. Kochana powiem Ci jedno: chce więcej, więcej I jeszcze raz więcej. Naprawdę ta historia zaczyna mnie zafascynowała i z utęsknieniem oczekuje kolejnych rozdziałów.

    Ps. Tak coś czułam, że dziś dodasz kolejną część XD ta moja kobieca intuicja ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. fascynować*
      Chyba zacznę pisać komentarze na laptopie, bo nie wyrabiam już z T9...

      Usuń
    2. Słońce, nie masz pojęcia, jak bardzo mnie to cieszy. ;* <3

      Usuń
  4. No naprawdę, każdy rozdział jest coraz lepszy i przebija poprzednie :) nie chce się za bardzo rozpisywać. Cóż, idealnie opisałaś te ich relacje, to jak mu pomagali... Kocham to co robisz i błagam nie przestawaj, czekam na następny <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie musisz błagać, bo jak na razie nie mam zamiaru żegnać się z pisaniem. ;D <3

      Usuń
  5. Dzięki twoim wcześniejszym blogom polubiłam nawet Real :) Zapraszam http://dlaczegoniepowiedzialasmi.blogspot.com/2016_03_01_archive.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę! ;D Jan sama nie jestem madridistką, ale ich szanuję, a kilku piłkarzy naprawdę lubię. ;)

      Usuń
  6. Nowy - http://los-ojos-del-pasado.blogspot.com :)

    PS. Niedługo zabieram się za czytanie, narobiłam sobie zaległości, ale szkoła... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem Cię. ;) Daj potem znać, jak się podoba. ;*

      Usuń