Jechał swoim czarnym Audi A8 pokonując kolejne odcinki
drogi, prowadzącej pod adres Weißenseestraße 18. Przez roboty drogowe i
wywołany nimi korek był kwadrans spóźniony. Denerwował się, bo nie miał
pewności, czy aby profesor Vigas nie zadzwonił do władz klubu, stwierdzając, że
zawodnik zrezygnował z terapii, skoro się nie pojawił o wyznaczonym czasie w
miejscu spotkania. Znalazłszy wolne miejsce parkingowe, szybko się zatrzymał,
zaciągnął ręczny, wyłączył silnik i szybkim krokiem – na tyle, na ile pozwalało
mu na to kolano – udał się do gabinetu na drugim piętrze kamienicy. Zmachany
bez pukania wszedł do środka.
– Najmocniej przepraszam za
spóźnienie. Korki – uśmiechnął się krzywo.
– Nie szkodzi. Jak
zobaczyłem, że się spóźniasz, od razu wiedziałem, że to sprawka tych robót
drogowych. Sam stałem rano prawie godzinę. To co? Kładź się, a ja idę po coś do
picia – puścił mu oczko.
– Dziękuję – rozgościł się w
pomieszczeniu. Trochę go dziwiło to, że czuł się tu tak dobrze. To dopiero
trzecie spotkanie z profesorem Joaquinem, ale o dziwo bardzo polubił tego
człowieka. Nie nalegał na terapię. Po prostu sobie rozmawiali przez dwie
godziny w tygodniu o różnych sprawach. Thiago bardzo potrzebował takiego
oderwania się od codziennych mąk na rehabilitacji, oglądania zatroskanych
stanem jego zdrowia rodziców. To było oczywiście bardzo miłe, że się tak o
niego wszyscy troszczyli, lecz chłopak potrzebował także oddechu i odpoczynku
od tego całego zamieszania. Tutaj nie myślał o kontuzji, o kolanie, o więzadle,
o tym, kiedy wróci i czy w ogóle wróci do zawodowej piłki nożnej.
– No, Alcântara, koniec już
tych smętów. – zaśmiał się renomowany terapeuta – Przez chwilę wyglądałeś jak
jakieś zombie. Nad czym żeś się tak zamyślił?
– Nad życiem, panie
profesorze. Nad tym, czy mam do czego jeszcze wracać – upił łyk kawy.
– Ale o czym ty mówisz,
Thiago? – bardzo mocno się zdziwił.
– Mówię o tym, że nie wiem,
czy jest sens wracać do piłki. Tak na poważnie. Właśnie tracę prawdopodobnie
najważniejszy rok w mojej karierze sportowej. Nawet jeśli powrócę do sprawności
i będę mógł grać, to nie wiadomo czy będę miał gdzie. Niby trener Guardiola
zapewnia mnie, że w jego drużynie zawsze będzie dla mnie miejsce. Mówi mi, że
mam talent, potencjał i takie bzdety. Ale to nie do końca jest tak. Trzeba mieć
też zaufanie wymagających kibiców.
– Boisz się?
– Czego? – zmarszczył brwi
Brazylijczyk.
– Tego, że dotknie cię
kolejna kontuzja. Albo ta się odnowi?
– Może trochę. Pewnie gdzieś
to tam siedzi w mojej podświadomości. Ale to nie dlatego zastanawiam się nad
zakończeniem kariery sportowej.
– W takim razie z jakiego
powodu w ogóle przyszło ci coś takiego na myśl?
– Wie pan, ja zawsze, odkąd
tylko pamiętam, dedykowałem wszystkie gole Anahí. Teraz nie mam powodu, by to
robić.
– Jednocześnie nie masz
powodu, by zdobywać gole, a więc i by grać dobrze. – wywnioskował – I z tego
bierze się cała ta twoja niepewność na boisku.
– Ma pan stuprocentową rację
– przytaknął.
– Opowiedz mi, co się działo
po waszym rozstaniu – zachęcił. Brunet położył się wygodnie, wyciągnął nogi,
ręce założył pod głowę i rozpoczął swój monolog.
– Anahí z powrotem wprowadziła
się do dziadków. Mieszkała więc ulicę dalej. Dziwnie się czułem w pustym domu.
Bez niej. Jakoś musiałem się do tego przyzwyczaić. Z dnia na dzień szło mi
coraz lepiej. Tak mi się wydawało. – jęknął – Ale jak jest się z kimś tyle
czasu, a na dodatek wcześniej często się gdzieś razem wychodziło, to trudno
jest żyć tak, jakby ten związek nigdy nie istniał. Moje serce krwawiło i nie
chciałem jej widzieć. Ona zresztą też nie chciała się ze mną spotkać. Wiem to
od jej dziadka, który sumiennie wywiązywał się z roli culé i przychodził na
nasz każdy domowy mecz. Miałem z nim bardzo dobry kontakt od początku, więc
często ze sobą rozmawialiśmy. Już nawet po rozstaniu z Anahí. Mówił, że
postanowiła nie chodzić na mecze, by mnie nie widzieć. Było mi wtedy cholernie
źle, przykro. Ale nie mogłem nic na to poradzić. Najgorsze w tym wszystkim było
to, że mieszkaliśmy w jednym mieście, jednej dzielnicy, mieliśmy wspólnych
znajomych, ulubione miejsca. Musiałem się nauczyć żyć i funkcjonować w
Barcelonie na nowo. Uczyłem się unikać wszystkich miejsc, do których lubiła
chodzić, a także tych, które mi się z nią po prostu kojarzyły. A było ich całe
mnóstwo, niech mi pan wierzy. – zaznaczył – Nie było łatwo. Wręcz przeciwnie. Było
cholernie trudno. Ale nie było to niemożliwe. Gorsze od zaprzestania jedzenia w
naszej ulubionej knajpce czy pójściu na drinka do naszego klubu było poniekąd
odsunięcie od siebie części przyjaciół.
– Zacząłeś się izolować?
Thiago, przecież ty jesteś duszą towarzystwa. A przynajmniej byłeś przed
kontuzją – wskazał na kolano.
– Niby tak. Ale nie chciałem
zmuszać naszych wspólnych przyjaciół do wybierania między mną a nią.
Oczywistością było, że nie pojawilibyśmy się na tej samej imprezie. Więc, żeby
nie wybierali, kogo z naszej dwójki zaprosić, po prostu postanowiłem się usunąć
w cień. Kilka razy odmówiłem wspólnego wyjścia, wykręcałem się złym
samopoczuciem, obowiązkami, nie odebrałem kilku połączeń, aż w końcu sami
odpuścili. Pozostawiłem sobie jedynie Jonathana i Giovaniego dos Santosów oraz
Rafinhę. Anahí wiedziała, że byli mi najbliżsi, więc ani razu się z nimi nie
skontaktowała. Ani oni nie starali się podtrzymać znajomości. Byliśmy braćmi i
jasne było dla nich, że zostaną ze mną. Nawet jeśli bym się sprzeciwiał, to i
tak by ze mną zostali. Razem ze mną uczyli się unikać wszystkich jej miejsc. I
z czasem wychodziło nam to coraz lepiej. Aż w końcu opanowaliśmy tę sztukę do
perfekcji.
Wtedy Thiago przypomniał sobie, jak wielkim wsparciem
okazali się dla niego ci trzej faceci. Mimo że tylko Rafael był jego biologicznym
bratem, całą trójkę traktował jak swoje rodzeństwo. Byli zgraną paczką, od
kiedy tylko poznali się w murach La Masíi. Ta szkoła zawsze będzie dla niego
ważna. Nie tylko ze względu na to, że to tam zdobywał piłkarskie szlify, to tam
go kształtowali, ale też dlatego, – a może przede wszystkim dlatego – że poznał
tam wielu wspaniałych ludzi, z którymi kontakty utrzymywał do dziś. Czasem
lepsze, czasem gorsze, lecz zawsze były.
Po wyjeździe Gio pojawiał się w Barcelonie nadzwyczaj
często. Nie obchodziły go konsekwencje w jego obecnym klubie. Dla dos Santosa
liczył się tylko przyjaciel. Wiedział, że Thiago bardzo cierpiał po rozstaniu z
ukochaną, a na dodatek nie wiedział, co zrobić z ofertą z Bayernu. To Giovani
zarządzał posiedzenia przyjacielskie, na których ustalali, w jaki sposób pomóc
starszemu Alcântarze. Wiele razy się o to kłócili. Rafael nie mógł pogodzić się
z tym, że jego brat mógłby wyjechać z kraju. Jonathan też był do tego pomysłu
sceptycznie nastawiony. Ale Giovani świetnie wiedział, że to byłoby dla młodego
pomocnika najlepsze wyjście. W końcu Gio też opuścił kraj, rodzinę i
wyprowadził się, spędzając czas w różnych drużynach. Wierzył, że wyjazd dałby
Thiago trochę oddechu, umożliwiłby nabranie dystansu do całej tej sprawy z Anahí.
Od zawsze cała czwórka się o siebie troszczyła. Mimo
czterech lat różnicy między najstarszym Gio a najmłodszym Rafinhą byli dla
siebie bardzo ważni. Jak rodzina. Darzyli się braterską miłością i bez dwóch
zdań wskoczyliby za sobą w ogień. Wsparcie i jedność były dla nich czymś
oczywistym, czego dowód Thiago miał szansę poczuć na własnej skórze.
Nie wiem jak ty to robisz , ale wciaga mnie to coraz bardziej :)
OdpowiedzUsuńMoja słodka tajemnica. ;*
UsuńŚwietnie opisałaś relacje między przyjaciółmi :) jestem pod tak ogromnym wrażeniem, że nie za bardzo wiem co mam napisać...cudowny, poruszający rozdział <3 czekam na kolejny! ;*
OdpowiedzUsuńObiecuję, że poruszające momenty jeszcze się pojawią. ;*
UsuńKochana powiem Ci jedno: chce więcej, więcej I jeszcze raz więcej. Naprawdę ta historia zaczyna mnie zafascynowała i z utęsknieniem oczekuje kolejnych rozdziałów.
OdpowiedzUsuńPs. Tak coś czułam, że dziś dodasz kolejną część XD ta moja kobieca intuicja ;D
fascynować*
UsuńChyba zacznę pisać komentarze na laptopie, bo nie wyrabiam już z T9...
Słońce, nie masz pojęcia, jak bardzo mnie to cieszy. ;* <3
UsuńNo naprawdę, każdy rozdział jest coraz lepszy i przebija poprzednie :) nie chce się za bardzo rozpisywać. Cóż, idealnie opisałaś te ich relacje, to jak mu pomagali... Kocham to co robisz i błagam nie przestawaj, czekam na następny <3
OdpowiedzUsuńNie musisz błagać, bo jak na razie nie mam zamiaru żegnać się z pisaniem. ;D <3
UsuńDzięki twoim wcześniejszym blogom polubiłam nawet Real :) Zapraszam http://dlaczegoniepowiedzialasmi.blogspot.com/2016_03_01_archive.html
OdpowiedzUsuńNo proszę! ;D Jan sama nie jestem madridistką, ale ich szanuję, a kilku piłkarzy naprawdę lubię. ;)
Usuńcudny ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję, kochana. :D
UsuńNowy - http://los-ojos-del-pasado.blogspot.com :)
OdpowiedzUsuńPS. Niedługo zabieram się za czytanie, narobiłam sobie zaległości, ale szkoła... :)
Rozumiem Cię. ;) Daj potem znać, jak się podoba. ;*
Usuń