poniedziałek, 29 lutego 2016

Prolog: Dokąd chcesz dziś znowu biec? Ile jeszcze możesz znieść? Już nie widać w Tobie Ciebie…

            Rozsiadł się wygodnie na skórzanej kozetce. Rozejrzał się po pomieszczeniu, które utrzymane było w barwach kremu i beżu. Dębowe meble dodawały temu miejscu charakteru. Tak samo zresztą jak skórzane siedziska. Na sporych rozmiarów biurku znajdowało się mnóstwo klamotów. Jakieś karteczki, teczki, dużo długopisów, ołówków. Tuż obok starej złotej lampy kancelaryjnej z zielonym kloszem leżała czarna podkładka, do której około pięćdziesięcioletni mężczyzna z widocznymi zakolami właśnie wpinał nowy arkusz papieru. Nie była to jednak zwykła kartka papieru ksero, a taka wyglądająca na starą, nieco pożółkła. Mężczyzna w grafitowym sweterku w serek, spodniach na kant, z okularami na nosie idealnie wpasowywał się w klimat swojego gabinetu. Spojrzał na wyglądający na antyk zegar, po czym uśmiechnął się szeroko do przybysza, otworzył swoje czarne wieczne pióro ze złotą stalówką i rozpoczął sesję.
– A więc, panie Alcântara, zacznijmy może od początku. Nazywam się Joaquin Armando Vigas Jímenez. Jestem Hiszpanem i przez kilka następnych miesięcy będziemy się spotykać w tym gabinecie, by porozmawiać.
­– Już mówiłem Misterowi, że nie potrzebuję tych wizyt. – prychnął – Wszystko ze mną w porządku.
– No cóż, jednak jakimś cudem się pan tutaj znalazł – rozłożył niewinnie ręce.
– Chcę, byśmy się dobrze zrozumieli. Nie potrzebuję terapii. – podkreślił – Jestem tutaj tylko ze względu na to, że klub postawił mi ultimatum. Będę tutaj przychodził, ale w czasie sesji po prostu każdy z nas zajmie się swoimi sprawami. Nie mam zamiaru się zagłębiać w swoją psychikę, a i panu tego nie radzę. Po prostu będę panu płacił, a pan nie będzie nic robił. Myślę, że ten układ wszystkim wyjdzie na dobre.
– Tak? A to czemu?
– To proste. Ja będę miał święty spokój ze strony trenera, zarząd i klub będą zadowoleni z tego, że na mnie pozytywnie wpłynęli, a pan będzie miał płatny odpoczynek raz w tygodniu – wytłumaczył.
– W porządku.
– Serio? – podniósł się lekko z pozycji leżącej i przyjrzał się terapeucie.
– Tak. Skoro nie chce się pan poddać terapii, to ja nie mogę pana do niczego zmusić.
– Proszę skończyć z tym „pan”, panie Vigas. Proszę mi mówić po imieniu – uśmiechnął się po raz pierwszy od jakichś czterech miesięcy. Joaquin go najwyraźniej uspokoił. Potomek Mazinho od początku był dosyć sceptycznie nastawiony do terapii. Był pewien, że to nic nie da. Poza tym nie chciał prać swoich brudów przy obcych. Mimo pozorów, należał do grupy ludzi niechętnie zwierzających się komukolwiek. Jedynym wyjątkiem był jego młodszy brat – Rafael. Od zawsze mówili sobie o wszystkim. Nie mieli żadnych tajemnic, dbali o siebie. Ich braterska więź była wręcz niesamowita. Jeden wskoczyłby za drugiego w ogień – bez dwóch zdań.
– Dobrze. A więc, Thiago, może, skoro i tak tu bezczynnie mamy siedzieć dwie godziny, to przynajmniej powiesz mi coś o twoim stanie zdrowia? – zapytał, odkładając jednocześnie podkładkę i pióro na blat biurka – Oczywiście nie naciskam. Po prostu lubię być na bieżąco ze sprawami zdrowotnymi dobrych piłkarzy i klubów – puścił mu oczko, a Brazylijczyk zachichotał cichutko pod nosem.
– W sumie… Czemu nie? – wzruszył ramionami i ponownie się położył. Leżanka okazała się nad wyraz wygodna – Miesiąc temu miałem operację. Zacząłem już rehabilitację. Bayern się stara. Zapewnili mi najlepszych fizjoterapeutów, rehabilitantów. Tata i mama też uruchomili kontakty. To tata załatwił, że operował mnie doktor Ramon Cugat. Jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy, specjalista od tych spraw – westchnął.
– Powiedzieli ci, ile będzie trwała rekonwalescencja?
– Nie. Powiedzieli, że to wszystko zależy od tego, jak będzie współpracował mój organizm. U różnych zawodników proces ten przebiega różnie.
– Nie wkurza cię to? – dopytywał.
– Najbardziej to wkurza mnie to, że mam takiego cholernego pecha. Najpierw leczyłem od marca kontuzję, przez którą nie dość, że zawaliłem część sezonu, to jeszcze nie pojechałem na Mistrzostwa Świata w Brazylii. A jak już wszystko było dobrze, wróciłem do treningów, to co się stało? – prychnął z pogardą – To wtedy musiałem zerwać więzadło krzyżowe! – wściekł się i spojrzał niepewnie na starszego Hiszpana – Przepraszam. To po prostu jest dla mnie nadal ciężki temat. – przetarł twarz dłońmi – A wie pan, co było najgorsze?
– Ból? Złość na cały świat, samego siebie? – zgadywał.
– No właśnie nie. Najgorsze było to, jak przejęła się moja rodzina. Pamiętam, że jak mama się dowiedziała, natychmiast przyleciała do Monachium. Była przy mnie podczas badań. I wie pan, co ona zrobiła, jak usłyszała diagnozę i prognozy na powrót do sprawności? – przyjrzał się uważnie terapeucie, który przecząco pokręcił głową – Powiedziała, że wolałaby, żeby to było jej kolano, a nie moje. Rozpłakała się. A ona nigdy nie płacze. – dodał szeptem – Poczułem się wtedy, jakby ktoś mnie walnął obuchem w głowę. Ojciec cały czas czuwał nad stroną organizacyjną, ale też się bardzo martwił. On również był kiedyś piłkarzem i musiał rozumieć, jaka to była dla mnie tragedia. Tyle czasu bez piłki. – pokręcił niedowierzająco głową – Rafinha z kolei wyrzucał sobie, że nie był w stanie wygospodarować czasu na odwiedziny w Niemczech. Tak samo jak Gio i Jona.
– Oni wszyscy są przy tobie. Wspierają cię, pocieszają, starają się pomóc, jak tylko mogą. Dlaczego więc tak topornie idzie ci praca na rehabilitacji? Nie rozumiem, dlaczego zaczynasz się poddawać? Dlaczego nie chcesz przyjąć ich wsparcia? Nawet brat nie potrafi cię zmotywować do walki? Przecież po poprzedniej kontuzji dobrze ci poszło. Co się stało, Thiago? Zmieniło się coś od tamtego czasu?
– Tak. Zrozumiałem, że potrzebuję przy boku jeszcze kogoś. Kogoś, kto zawsze mnie we wszystkim wspierał i pomagał mi w gorszych chwilach. Bez niej nie potrafię stanąć na wysokości zadania. To ona była moją siłą.

            Ostatnie zdania wypowiedział jakby bardziej sam do siebie aniżeli do Vigasa. Wzrok dwudziestotrzylatka stał się nagle nieobecny. Pogrążył się we własnych myślach. Powróciły wspomnienia. A wśród nich ONA.