sobota, 25 czerwca 2016

Epilog: Kto z miłości nigdy nie umarł, nie potrafi żyć.

            Wzięła do ręki szarą, niepodpisaną kopertę. Kilka razy obróciła ją w palcach. Od rana zastanawiała się nad jej zawartością. Kiedy recepcjonistka jej ją wręczyła, Lorenzo bardzo się zdziwiła. Chciała ją otworzyć, ale jednocześnie się bała. Przeczuwała, kto mógł być nadawcą, lecz obawiała się jego słów. W końcu ciekawość zwyciężyła. Usiadła na ławeczce tuż przed miejscem odpraw na dortmundzkim lotnisku i otworzyła. Wyjęła białą karteczkę, którą powolnie rozłożyła. Wzięła głęboki wdech oraz poczęła wpatrywać się w starannie wykaligrafowane literki – teraz była już pewna.


Dziwny świat, zabrał wszystko co dał,
zepchnął w noc i zostawił nas.
Cały czas byłem oszukiwany, przez wszystkie dni.
Ca
ły świat odwrócił się ode mnie, nie mam już nic.
Kolor dnia nagle zrobi
ł się szary, stracił blask.
W oku
łza błysła, serce ucichło, ogień zgasł.
Kaskada łez, a w ziemię wsiąka sól.
G
łaszczę ten sam deszcz, ramion twoich łuk.
Wyzw
ól mnie, wyzwól mnie
Z kajdan twoich ust.
Gdyby czas cofn
ąć móc.

Kim byłbym ja, gdyby nie Ty?
Bez Ciebie zagubię się.
Zostanę jak niebo bez gwiazd.
Jesteś moim powietrzem - tak...

Wierzę jej, ona jest.
Wierz
ę jej, ona czeka.
Jeszcze raz wybuduj
ę nowy dom.
I cho
ćbym bardzo się bał,
Cho
ćbym przed nią uciekał,
Mi
łość to niezniszczalny atom.
Wystarczy tylko chcieć odrzucić rzeczy złe,
Uwierzy
ć w miłość.
Wystarczy tylko chcie
ć powitać nowy dzień,
Nie wa
żne to, co było.

Ja już nie chcę cierpieć, marzyć, śnić.
Ju
ż nie mogę dłużej w bólu żyć.
Chc
ę przytulić do Ciebie tak mocno się 
I powiedzie
ć, jak bardzo Kocham Cię.
T.

            Uniosła głowę znad kartki. Wszystko przed nią było zamazane od ciągle na nowo napływających łez. Jednak mimo tego, doskonale poznała postać stojącą dokładnie naprzeciw niej przy wejściu na halę odlotów. Wyprostowała się i zamrugała kilka razy. Rzuciła okiem na pomoczony list, a potem znów na niego. Mężczyzna ruszył powoli ku niej ze stoickim spokojem. Zatrzymał się jakieś dwadzieścia centymetrów przed brunetką. Dotknął opuszkiem jej gładkiego policzka. Delikatnie ścierał łzy Hiszpanki. Jej serce trzepotało niczym niespokojny ptak.
– Co ty tu robisz? – zapytała, rozglądając się po lotnisku.
– Nie mogłem tak po prostu dać ci wyjechać. – nieśmiały uśmiech wstąpił na jego usta – Nie tym razem – wyszeptał. Owionęło ją ciepło miętowego oddechu Thiago. Czuła, że to ostatnia szansa. Nie mogła się poddać. Nie teraz.
Pocałowała go.

A on to odwzajemnił.

***
Przez cztery miesiące dzieliłam się z Wami tą historią. Nie oznacza to jednak, że tyle ją pisałam. Pomysł był spontaniczny, ale popchnięta dwoma bodźcami, no może trzema, postanowiłam usiąść i coś napisać. Wyszło mi trzynaście rozdziałów + prolog i epilog. Wszystko musiało pasować do schematu. Jednak u mnie dużo rzeczy zmienia się w trakcie i stąd ten "happy end".
Wiecie, że jestem bardzo samokrytyczna, ale z tego opowiadania jestem naprawdę zadowolona. Bo jest inne. Zanim przejdę do podziękowań, jestem Wam winna wyjaśnienia.
Wszystko zaczęło się od mojej playlisty, na której wpadłam na zakopany wiele lat temu kawałek "Utracony" zespołu, który przez lata był bliski memu sercu - Sumptuastic. Pamiętam, że ten numer wstrząsnął mną już na koncercie, gdzie było mi dane usłyszeć go po raz pierwszy. Uznałam, że tekst piosenki nadawałby się na tytuły rozdziałów, jakiejś poruszającej historii - i proszę bardzo - tytuły rozdziałów to właśnie wersy "Utraconego". Zresztą tytuł piosenki jest równocześnie tytułem całego opowiadanie. Pozostałe tytuły też są symboliczne. Prolog to "Marzyciele", także zespołu Sumptuastic, a epilog to szeroko znane "Miał być ślub" Moniki Brodki. Rozdziały starałam budować się tak, by pasowały do tytułu, a nie odwrotnie. Dlaczego wybrałam taką, a nie inną tematykę? Popchnął mnie ku temu film "371". Jeśli ktoś jeszcze nie oglądał, polecam. Ten krótki film zmienił mój sposób myślenia o piłkarzach. Chociaż może źle to określiłam. Ten film pokazał mi tę mroczniejszą stronę piłki nożnej. Wzruszyłam się, poryczałam jak bóbr. Cholernie podziwiam tego faceta. Nie każdy podniósłby się po czymś takim, ale Thiago się udało. W tak poważnych kontuzjach niezwykle ważna jest psychika zawodnika - i tak oto mamy trzeci bodziec. Ludziom, zwłaszcza facetom, bardzo trudno przyznać się do tego, że potrzebują pomocy. Bardzo zaciekawił mnie więc psychologiczny aspekt pracy z piłkarzami, jak również to, co siedzi w naszych głowach. Dlatego uznałam, że ciekawie będzie, jeśli głównego bohatera i jego życie poznamy poprzez jego wizyty u doktora.
Chciałabym bardzo podziękować wszystkim, którzy czytali i komentowali, bo wierzcie mi - dajecie mi tym poczucie, że to co robię, nie jest bezcelowe. I dlatego w pełni ruszam z "It's just goodbye, it's not the end".
A teraz oddaję głos i pole do popisu Wam! :) Piszcie, co sądzicie o tym opowiadaniu, o jego formie? Bardzo mile widziane są dłuuugie komentarze. ;) I możecie też dodać, o kim chcielibyście przeczytać opowiadanie?
Kocham Was <3

PS Byłabym zapomniała! List Thiago to w całości zbitek różnych polskich piosenek Sumptuastic oraz Sound'n'Grace. ;)

piątek, 17 czerwca 2016

XIII: W czym pokładać nadzieje, kiedy nie ma nas?

            Zasiadł wygodnie na kozetce w gabinecie Vigasa. Upił łyk gorącej i jakże aromatycznej kawy. Uśmiechnął się pod nosem. Nie mógł w to wszystko uwierzyć. Te ostatnie kilka miesięcy było niezwykle szalonych. Istny rollercoaster.
– To co? Spotykamy się tu ostatni raz? – zachichotał terapeuta.
– Na to wygląda. Klub stwierdził, że nie potrzebuję dłuższego leczenia u pana profesora.
– Ja też uważam, że na nic bym się tu nie zdał. Zresztą i tak na nic się nie przydałem. No, może miałeś z kim napić się raz w tygodniu porządnej kawy – puścił mu oczko.
– Panie profesorze, proszę dać spokój. Przecież ja wiem, że pan i tak przeprowadził terapię. – uśmiechnął się szeroko – I chciałbym bardzo panu za to podziękować. Jestem uparty jak osioł i gdyby nie ten pana podstęp, w życiu nie poddałbym się leczeniu.
– Ależ Thiago, ja cię nie leczyłem. Nie dostałeś przecież żadnych leków, nieprawdaż? – pokiwał głową – Ja po prostu z tobą szczerze rozmawiałem, starałem się doradzić, kiedy potrafiłem. Tylko tyle, nic więcej.
– Myli się pan. To w głównej mierze dzięki panu jestem dziś w tym miejscu, w którym jestem. Nie poddałem się, harowałem, cierpiałem, ale się udało. Kolano jest w stanie wręcz idealnym. Wysiłek nie sprawia mi ani bólu, ani problemu. Czuję się wyśmienicie. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Powrócić na treningi z chłopakami to coś wspaniałego. Znów czuję, co to szczęście.
– Miło widzieć cię takiego radosnego. Wiedziałem, że dasz radę.
– I właśnie za tę wiarę jestem panu niezmiernie wdzięczny. A w ramach tej wdzięczności mam taki drobiazg. – wyjął z kieszeni kopertę, a widząc zaskoczony i niepewny wzrok terapeuty zaśmiał się tylko i go uspokoił – To nie jest łapówka, bez obaw. Chciałem pana zaprosić na najbliższy mecz Bayernu. Odbędzie się w Dortmundzie, ale już załatwiłem panu miejsce w samolocie razem z załogą i zawodnikami. Nie musi się pan niczym przejmować. Chciałbym, żeby pan tam był.
– Thiago… Dziękuję. Na pewno będę – posłał mu szeroki uśmiech.
– A wie pan, co jest w tym wszystkim najlepsze?
– Co takiego? Mecze Bayernu i BVB zawsze są interesujące.
– Tak, ale ja mogę w tym zagrać.
– Naprawdę? – wytrzeszczył oczy.
– Tak. – chichotał – Dostałem zielone światło po porannych badaniach. Trener Guardiola już wie, że może na mnie liczyć. Ach… – westchnął – Już się nie mogę doczekać, aż wskoczę w trykot i wejdę na murawę, znów poczuję tę magię... – zerknął na zegarek – No nic, będę się już zbierał. Do zobaczenia na lotnisku, panie profesorze.
– Tak, do zobaczenia. A, Thiago? Co z Anahí?
– Jeszcze nie wiem. Zobaczymy, co życie pokaże. Na tę chwilę żyję jedynie powrotem na boisko – uśmiechnął się i opuścił gabinet.

            Siedział na ławce rezerwowych i bacznie przyglądał się poczynaniom kolegów z drużyny. Śledził każdą akcję, żył tym meczem. Znów czuł się jak dawniej i to napawało samego Alcântarę wielkim optymizmem. W pewnym momencie Josep Guardiola usiadł obok niego i poklepał po ramieniu.
– Idź się rozgrzewać. Wchodzisz.
– Co? – spojrzał na niego przerażony, ale zarazem podekscytowany – Ale Mister…
– Dość już się nasiedziałeś, Alcântara. Czas ruszyć dupę i pokazać dortmundczykom, jak grają wychowankowie FC Barcelony. – puścił mu oczko – No już, do roboty!
            Thiago potulnie ubrał znacznik i ruszył wzdłuż linii bocznej. Troszkę się porozciągał, pobiegał, rozgrzał – krótko mówiąc, przygotował się do gry. Wrócił na ławkę rezerwowych, ubrał odpowiedni strój, wysłuchał założeń taktycznych i podszedł do sędziego technicznego. Rozejrzał się po stadionie. Trybuny wiwatowały. Czuł narastającą ekscytację.
Sześćdziesiąta dziewiąta minuta spotkania Bayernu Monachium z Borussią Dortmund. Philipp Lahm zszedł z boiska, a wszedł na nie po raz pierwszy po ponad rocznej absencji Thiago. Wbiegł na murawę i od tej chwili liczyła się tylko piłka.
            Po końcowym gwizdku na Signal Iduna Park podchodzili do niego koledzy z zespołu i przytulali. On sam podszedł do sztabu i ze łzami w oczach dziękował im za to, co dla niego zrobili. Czuł się wspaniale. Jego marzenie się ziściło, dopiął swego i wrócił. A teraz nie pozostawało mu nic innego aniżeli piąć się wyżej, doskonalić swe umiejętności i być z dnia na dzień coraz lepszym.

            Kiedy wyszedł już przebrany z szatni gości, zauważył, że ktoś stał tuż przy drzwiach. Zdziwił się, widząc tak świetnie mu znaną Katalonkę. Na szyi miała przepustkę. Jeśli dotarła aż tutaj, znaczyło to, że musiała ją mieć z polecenia samego Guardioli. Nie zdziwiło go to zbytnio. Od dawna miała świetny kontakt z Misterem. Jeszcze z czasów rezerw Barcelony. Westchnął głośno, a ona wtedy podniosła na niego swój wzrok. Jej piękne oczy były zaszklone ze wzruszenia. Podbiegła do piłkarza i rzuciła mu się na szyję. Działała impulsywnie.
– Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, że już wszystko w porządku. Wróciłeś na boisko. Znam cię i wiem, że to dla ciebie wyjątkowa noc. – uśmiechnęła się lekko – Nie chcę ci przeszkadzać. Chciałam ci tylko pogratulować. Jesteś dzielnym i odważnym mężczyzną, Thiago. Proszę cię, nigdy o tym nie zapominaj. – pojedyncza łezka spłynęła po jej policzku – To było tylko głupie trzysta siedemdziesiąt jeden dni. Teraz może być już tylko lepiej. Będzie lepiej.
– Skąd wiesz?
– Po prostu mi zaufaj.
– Dlaczego tu przyjechałaś? Skąd ty się tu w ogóle wzięłaś? – nie rozumiał, co robiła w Dortmundzie.
– Chciałam na własne oczy zobaczyć, jak wracasz na boisko i jak znowu szczerze się uśmiechasz. Poza tym, to był dla ciebie ważny mecz, więc i mnie nie mogło na nim zabraknąć. – cmoknęła jego zarośnięty policzek – Żegnaj, Thiago – wyszeptała i wybiegła.
            To niespodziewane spotkanie wywarło na nim ogromne wrażenie. W najśmielszych snach nie mógł sobie wyobrazić, że Anahí przyjechałaby na jego mecz aż do Dortmundu. A jednak. Przyjechała. Jego serce dziwnie zatrzepotało. Poczuł ogromną radość, gdy ją tu zobaczył. Mieszane uczucia odbiegły w dal, gdy zawiesiła swe szczupłe ręce na jego szyi. Niczego od niego nie wymagała. Chciała jedynie być przy nim w tak ważnej chwili. Pogratulowała mu ciężkiej walki o powrót do pełnej sprawności. Chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wiele jej obecność dla niego znaczyła. Poczuł się doceniony, ważny i… kochany.
            Zamrugał kilka razy oczami, po czym ruszył za kolegami z drużyny do czekającego na nich autobusu.

Z lekkim uśmiechem na ustach stanął przed pokojem trzysta siedemdziesiąt jeden. Gapił się bezmyślnie na złotą tabliczkę z numerem na drzwiach i cicho zaśmiał, kiedy w końcu Xabi z rozbawieniem wepchnął go do środka. Thiago pokręcił głową i opadł na zaścielone łóżko.
– A tobie co tak wesoło? – zapytał Alonso.
– Trzysta siedemdziesiąt jeden – powiedział, jakby to cokolwiek tłumaczyło.
– No, taki jest numer naszego pokoju – nie rozumiał.
– Po trzystu siedemdziesięciu jeden dniach przerwy wróciłem na boisko – uśmiechnął się błogo i spojrzał na kumpla.
– Liczyłeś? – chichotał, usadawiając się wygodnie na posłaniu.
– Nie. – rzucił wesoło i przygryzł dolną wargę – Ale jedna osoba liczyła. I wiesz co? Teraz będzie już tylko lepiej.
            Szeroki uśmiech nie schodził mu z twarzy. Czuł się wspaniale. Nagle wszystko zaczęło mu się układać. Odzyskał dawną pewność siebie i radość z życia. Znów był w grze. Znów liczył się podczas ustalania wyjściowego składu oraz obmyślania taktyki na najbliższe spotkanie. Znów był panem swojego życia. Rozpierała go duma. Miał jednak do rozwiązania jeszcze jedną kwestię.
Ale już doskonale wiedział, co zrobi.



niedziela, 5 czerwca 2016

XII: Powiedz, o co mam walczyć, po co iść pod wiatr?

            Zarzucił na grzbiet czarną, skórzaną kurtkę i już miał zejść na podziemny parking, gdzie zaparkował swoje Audi A8, ale usłyszał stukanie szpilek. Obejrzał się, kiedy na chwilę ustało. Anahí właśnie ściągała buty, by móc iść szybciej. Ich spojrzenia się spotkały. Posłała mu przepraszający uśmiech i podbiegła do niego. Gdy już stali twarzą w twarz, opuścił lekko głowę, by spojrzeć jej prosto w oczy. Była od niego niższa w szpilkach, a co dopiero bez nich. Ale nigdy mu to nie przeszkadzało. Skupił się na jej zielonych niczym świeżo wymieniona na Camp Nou murawa. Uśmiechnął się na samą myśl. Tęsknił za tym stadionem. I tęsknił za Gran Derbi, które teraz mógł oglądać jedynie w telewizji. Westchnął cichutko i ponownie zagłębił się w jej oczy. Przeraził się nie na żarty, widząc w nich jedynie smutek i ból. Nie było tu tej radości, śmiechu co kiedyś. Cholera, nie było nawet niepewności! Tylko ból i smutek.
– Coś się stało? – zapytał – Podpisałem wszystkie papiery.
– Tak, wiem. – założyła sobie kilka niesfornych kosmyków za ucho i przygryzła leciutko dolną wargę – Thiago… Ja… Chciałam cię za wszystko przeprosić. – chciał coś powiedzieć, ale położyła palec wskazujący na jego ustach – Proszę cię. Nie mówię o naszym rozstaniu. Nie za to… Chcę cię przeprosić za to, jak się zachowywałam tutaj, w Monachium. Nie postępowałam fair. Nie pomyślałam, że ty też mogłeś przeżyć to rozstanie tak samo ciężko jak ja. Że ciebie też to cholernie bolało i nie chciałbyś rozdrapywać starych ran. – jęknęła – Thiago, ja naprawdę nie chciałam sprawić ci przykrości ani problemów moim pojawieniem się tutaj. Po prostu w chwili, kiedy dowiedziałam się o pomyśle zrobienia z tobą tego przeklętego wywiadu… – pokręciła głową – Ja nie mogłam się powstrzymać. Chodziłam za przełożonymi przez ponad miesiąc, dzień w dzień, żeby to mnie przydzielili do tego zadania. A kiedy usłyszałam, że się zgodziłeś? Skakałam ze szczęścia jak głupia. Oszalałam. Tak bardzo chciałam cię znów zobaczyć, porozmawiać. – przysunęła się bliżej i położyła dłoń na jego policzku – Wiesz, że zawsze miałam niewyparzony język i jeszcze raz cię przepraszam za to wszystko. Wiem, że w ogóle nie powinnam była tu przyjeżdżać, znów pojawiać się w twoim życiu. Nie miałam do tego prawa. Nie po tym wszystkim. Mam nadzieję, że mi wybaczysz – uśmiechnęła się, ale ten uśmiech nie obejmował jej oczu. Znał ją zbyt długo, by się na to nabrać.
– Naprawdę się przejęłaś, kiedy usłyszałaś o opóźnieniach w rehabilitacji i o profesorze – jego głos był niski i głęboki zarazem.
– Tak. – zamrugała kilka razy, jakby nie wierzyła, że to naprawdę mogło go zdziwić – Nie mogłam tego zrozumieć, bo zawsze byłeś silnym i upartym facetem. To nie było do ciebie podobne.
– Cóż… Trochę się działo i tak jakoś wyszło – wzruszył ramionami. Opuszkami palców nadal przemierzała jego zarośnięty policzek. Nie odtrącił jej ręki.
– Mam nadzieję, że to nie przeze mnie… – skrzywiła się na samą myśl.
– Nie, spokojnie – zaprzeczył bardzo szybko.
– Thiago, ja… – przerwał jej gniewnym spojrzeniem.
– Przestań mnie w końcu, do cholery, przepraszać! – warknął.
– Ja… – przesunęła palce po jego szczęce. Przez szyję dotarła do klatki piersiowej, gdzie tuż nad jego sercem ułożyła dłoń i lekko się uśmiechnęła sama do siebie, czując jego bicie – Chciałam ci tylko powiedzieć, – odchrząknęła, bo głos zaczął się jej łamać – że nie musisz się obawiać kolejnych wywiadów. Już na siebie nie wpadniemy. Nie ważne czy celowo, czy nie. Nie spotkasz mnie w żadnym studio telewizyjnym, na żadnym wywiadzie, na żadnej sali konferencyjnej. Nie grozi ci to – spuściła wzrok.
– Poczekaj, co? – nie rozumiał – Skąd możesz wiedzieć, dokąd cię wyśle pracodawca za kilka lat? Wpiszesz sobie w umowę o pracę, że nigdy się nie pojawisz tam, gdzie będę ja? – prychnął.
– Nie. – pokręciła głową. Delikatnie ułożył dwa palce prawej dłoni pod jej brodą i uniósł ją do góry tak, by na niego spojrzała. Doszukiwał się odpowiedzi w jej oczach, ale niczego tam nie było – Po prostu z tym kończę.
– Co? Z czym? – odpowiedziała mu cisza – O czym ty, do cholery, mówisz, Anahí?!
– O tym, że to było moje ostatnie zlecenie. Odchodzę z Canal+. Odchodzę z dziennikarskiego świata. Nie mam już po co walczyć, po co iść pod wiatr.
– Ale jak to? Anahí? – widział łzy w jej oczach – Przecież to było twoje marzenie. Żeby być dziennikarką sportową. Nie rozumiem…
– No właśnie, Thiago. – wykrzywiła usta w czymś na kształt uśmiechu – Nie rozumiesz. – pogłaskała go delikatnie po klatce piersiowej i poczuła, jak jego serce przyśpieszyło – Nigdy nie rozumiałeś. – zabrała dłoń, po czym spojrzała mu prosto w oczy – To nie dziennikarstwo sportowe było moim marzeniem.
– A co? – zdziwił się, patrząc, jak stawiała kolejne maleńkie kroczki w tył.
– Ty. To ty byłeś moim marzeniem od tamtego dnia, kiedy przywaliłeś mi piłką w głowę. – ten uśmiech dotarł już do oczu, był prawdziwy – Dziennikarstwo sportowe było tylko i wyłącznie po to, żebym mogła być zawsze blisko ciebie. – kolejny krok – Jeździć z tobą po świecie. Widzieć twoją radość, gdy wchodzisz na murawę, strzelasz gola, wygrywasz mecz, zdobywasz puchar. – znów się cofnęła o kawałek – A teraz to już nie ma sensu, Thiago. Nie ma sensu, bo nie ma ciebie. – widział tę łzę, zanim zdążyła ją otrzeć – Tak więc nie pozostało mi nic innego, Thiago. – uśmiechnęła się szeroko – Odchodzę.
            Stał tam na środku zimnego, betonowego korytarza prowadzącego do garażu i tępo wpatrywał się w coraz to bardziej oddalające się ciało drobnej Katalonki. Nie dostrzegał już koloru jej pięknej sukienki. Widział jedynie cień i powiewające włosy. Biegła. Chciała stąd uciec jak najszybciej. Uciec jak najszybciej od niego. Od Thiaguinho.

            Sam nie wiedział, jakim cudem wsiadł w samochód i dotarł pod dom. Wyłączył silnik na podjeździe. Oparł głowę na dłoniach. Nie zorientował się nawet, kiedy z jego oczu poleciały łzy. Gorzkie łzy, które wyrażały cały jego smutek.
Anahí.
A więc tak to było? Wybrała kierunek studiów tylko i wyłącznie ze względu na niego i na to, by móc zawsze być blisko niego? Nie chciało mu się w to wierzyć. Ale po chwili, do jego umysłu wdarła się pewna scena z przeszłości.
         Siedział na kanapie w domu dziadków Anahí, a ona leżała z głową na jego udach. Oglądali powtórkę El Clásico. Ona gładziła go dłonią po kolanie, a on przeczesywał palcami jej piękne, brązowe włosy, pachnące kokosem. Miał siedemnaście, a ona szesnaście lat. Już wtedy coś między nimi było. Często ze sobą flirtowali. Po jednej z imprez nawet ją pocałował, ale ona potem zachowywała się, jakby nic takiego nie miało miejsca.
         Przyglądali się poczynaniom piłkarzy, aż w końcu arbiter zagwizdał, kończąc emocjonujące spotkanie. Anahí obróciła się na plecy i szeroko uśmiechnęła. Złapała jego dłoń w swoją i bawiła się ich splecionymi palcami.
– Co teraz robimy? – zapytała – Dziadkowie wracają dopiero jutro wieczorem. zachichotała Pojechali do cioci Marii, bo urodziła synka i ktoś musiał się zająć Sergio.
– No proszę. Nasz mały Sergito doczekał się braciszka?
– Mhm. – przygryzła wargę Ale nie zmieniaj tematu. spojrzała na niego groźnie Co robimy?
– Nie wiem. – westchnął, uniósł jej dłoń do ust i ucałował małe kosteczki – A co ty byś tak w ogóle chciała robić? przyglądał jej się uważnie.
– Można by zrobić coś do jedzenia albo – zaczęła mówić, lecz Alcântara jej przerwał.
– Nie o tym mówię, Anahí. pokręcił głową Pytam o to, co chciałabyś robić w życiu?
– A ty? – wpatrywała się w jego oczy, a on się głośno roześmiał. Uderzyła go delikatnie w brzuch Nie śmiej się ze mnie! Boże, wiem, że jestem kretynką. jęknęła Przecież to oczywiste, że chcesz być zawodowym piłkarzem.
– Ej, wcale nie jesteś kretynką. Nie mów tak. – cmoknął ją w czoło Tak, chcę być piłkarzem. A moja ulubiona fanka kim chce być?
– Ulubiona? – uniosła brwi – Chyba jedyna – zaśmiała się.
– Skarbie, łamiesz mi serce.
– Oj, już się nie bocz. – zachichotała i ucałowała jego policzek, po czym westchnęła przeciągle Nie wiem. wzruszyła ramionami A może – przygryzła dolną wargę i niepewnie na niego spojrzała – Thiago, a co byś powiedział, gdybym tak została dziennikarką sportową?
– Dziennikarką sportową? zaśmiał się W sumie nadawałabyś się. Jesteś wygadana cmoknął jej skroń.
– Wiesz, wtedy też mogłabym jeździć po świecie. Tak jak ty.
– Racja. Fajnie by było, jakbyś się załapała do współpracy z klubem. Wtedy jeździłabyś razem z nami, chodziła z nami na mecze. Każde spotkanie widziałabyś na żywo.
– I byłabym zawsze blisko ciebie – powiedziała ciszej.
– Tak. – przyjrzał jej się z cwanym uśmieszkiem Byłabyś blisko mnie. wziął ją w ramiona i mocno przytulił, sadzając ją jednocześnie na swoich kolanach Wiesz, to wcale nie taki głupi pomysł z tym dziennikarstwem – cmoknął ją w policzek i pogładził po plecach.

            Teraz ta scena otworzyła mu oczy. Anahí mówiła prawdę. Dziennikarstwo było jedynie wymówką, by być blisko niego. Nie wiedzieć czemu, szeroko się na tę myśl uśmiechnął. Jego serce się radowało. Ona go już od dawna kochała. Nie tylko on wpadł po uszy wtedy na tej spokojnej uliczce po zajęciach w La Masíi. Ją spotkało to samo. Thiago zauważył w końcu maleńki promyczek przebijającego się przez deszczowe chmury słońca. Może jeszcze istniała dla niego szansa na szczęście?

 ***
I co teraz powiecie o Anahi? Pojawiły się nowe okoliczności, czyż nie? ;)