Zasiadł wygodnie na kozetce w
gabinecie Vigasa. Upił łyk gorącej i jakże aromatycznej kawy. Uśmiechnął się
pod nosem. Nie mógł w to wszystko uwierzyć. Te ostatnie kilka miesięcy było
niezwykle szalonych. Istny rollercoaster.
– To
co? Spotykamy się tu ostatni raz? – zachichotał terapeuta.
– Na
to wygląda. Klub stwierdził, że nie potrzebuję dłuższego leczenia u pana
profesora.
– Ja
też uważam, że na nic bym się tu nie zdał. Zresztą i tak na nic się nie
przydałem. No, może miałeś z kim napić się raz w tygodniu porządnej kawy –
puścił mu oczko.
–
Panie profesorze, proszę dać spokój. Przecież ja wiem, że pan i tak
przeprowadził terapię. – uśmiechnął się szeroko – I chciałbym bardzo panu za to
podziękować. Jestem uparty jak osioł i gdyby nie ten pana podstęp, w życiu nie
poddałbym się leczeniu.
–
Ależ Thiago, ja cię nie leczyłem. Nie dostałeś przecież żadnych leków,
nieprawdaż? – pokiwał głową – Ja po prostu z tobą szczerze rozmawiałem,
starałem się doradzić, kiedy potrafiłem. Tylko tyle, nic więcej.
–
Myli się pan. To w głównej mierze dzięki panu jestem dziś w tym miejscu, w
którym jestem. Nie poddałem się, harowałem, cierpiałem, ale się udało. Kolano
jest w stanie wręcz idealnym. Wysiłek nie sprawia mi ani bólu, ani problemu.
Czuję się wyśmienicie. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Powrócić na treningi
z chłopakami to coś wspaniałego. Znów czuję, co to szczęście.
–
Miło widzieć cię takiego radosnego. Wiedziałem, że dasz radę.
– I
właśnie za tę wiarę jestem panu niezmiernie wdzięczny. A w ramach tej
wdzięczności mam taki drobiazg. – wyjął z kieszeni kopertę, a widząc zaskoczony
i niepewny wzrok terapeuty zaśmiał się tylko i go uspokoił – To nie jest
łapówka, bez obaw. Chciałem pana zaprosić na najbliższy mecz Bayernu. Odbędzie
się w Dortmundzie, ale już załatwiłem panu miejsce w samolocie razem z załogą i
zawodnikami. Nie musi się pan niczym przejmować. Chciałbym, żeby pan tam był.
–
Thiago… Dziękuję. Na pewno będę – posłał mu szeroki uśmiech.
– A
wie pan, co jest w tym wszystkim najlepsze?
– Co
takiego? Mecze Bayernu i BVB zawsze są interesujące.
– Tak,
ale ja mogę w tym zagrać.
–
Naprawdę? – wytrzeszczył oczy.
–
Tak. – chichotał – Dostałem zielone światło po porannych badaniach. Trener
Guardiola już wie, że może na mnie liczyć. Ach… – westchnął – Już się nie mogę
doczekać, aż wskoczę w trykot i wejdę na murawę, znów poczuję tę magię... –
zerknął na zegarek – No nic, będę się już zbierał. Do zobaczenia na lotnisku,
panie profesorze.
–
Tak, do zobaczenia. A, Thiago? Co z Anahí?
–
Jeszcze nie wiem. Zobaczymy, co życie pokaże. Na tę chwilę żyję jedynie powrotem
na boisko – uśmiechnął się i opuścił gabinet.
Siedział na ławce rezerwowych i
bacznie przyglądał się poczynaniom kolegów z drużyny. Śledził każdą akcję, żył
tym meczem. Znów czuł się jak dawniej i to napawało samego Alcântarę wielkim
optymizmem. W pewnym momencie Josep Guardiola usiadł obok niego i poklepał po
ramieniu.
– Idź
się rozgrzewać. Wchodzisz.
– Co?
– spojrzał na niego przerażony, ale zarazem podekscytowany – Ale Mister…
–
Dość już się nasiedziałeś, Alcântara. Czas ruszyć dupę i pokazać dortmundczykom,
jak grają wychowankowie FC Barcelony. – puścił mu oczko – No już, do roboty!
Thiago potulnie ubrał znacznik i
ruszył wzdłuż linii bocznej. Troszkę się porozciągał, pobiegał, rozgrzał –
krótko mówiąc, przygotował się do gry. Wrócił na ławkę rezerwowych, ubrał
odpowiedni strój, wysłuchał założeń taktycznych i podszedł do sędziego
technicznego. Rozejrzał się po stadionie. Trybuny wiwatowały. Czuł narastającą
ekscytację.
Sześćdziesiąta
dziewiąta minuta spotkania Bayernu Monachium z Borussią Dortmund. Philipp Lahm zszedł
z boiska, a wszedł na nie po raz pierwszy po ponad rocznej absencji Thiago.
Wbiegł na murawę i od tej chwili liczyła się tylko piłka.
Po końcowym gwizdku na Signal Iduna
Park podchodzili do niego koledzy z zespołu i przytulali. On sam podszedł do
sztabu i ze łzami w oczach dziękował im za to, co dla niego zrobili. Czuł się
wspaniale. Jego marzenie się ziściło, dopiął swego i wrócił. A teraz nie
pozostawało mu nic innego aniżeli piąć się wyżej, doskonalić swe umiejętności i
być z dnia na dzień coraz lepszym.
Kiedy wyszedł już przebrany z szatni
gości, zauważył, że ktoś stał tuż przy drzwiach. Zdziwił się, widząc tak
świetnie mu znaną Katalonkę. Na szyi miała przepustkę. Jeśli dotarła aż tutaj,
znaczyło to, że musiała ją mieć z polecenia samego Guardioli. Nie zdziwiło go
to zbytnio. Od dawna miała świetny kontakt z Misterem. Jeszcze z czasów rezerw
Barcelony. Westchnął głośno, a ona wtedy podniosła na niego swój wzrok. Jej
piękne oczy były zaszklone ze wzruszenia. Podbiegła do piłkarza i rzuciła mu
się na szyję. Działała impulsywnie.
– Nie
masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, że już wszystko w porządku. Wróciłeś na
boisko. Znam cię i wiem, że to dla ciebie wyjątkowa noc. – uśmiechnęła się
lekko – Nie chcę ci przeszkadzać. Chciałam ci tylko pogratulować. Jesteś
dzielnym i odważnym mężczyzną, Thiago. Proszę cię, nigdy o tym nie zapominaj. –
pojedyncza łezka spłynęła po jej policzku – To było tylko głupie trzysta
siedemdziesiąt jeden dni. Teraz może być już tylko lepiej. Będzie lepiej.
–
Skąd wiesz?
– Po
prostu mi zaufaj.
–
Dlaczego tu przyjechałaś? Skąd ty się tu w ogóle wzięłaś? – nie rozumiał, co
robiła w Dortmundzie.
–
Chciałam na własne oczy zobaczyć, jak wracasz na boisko i jak znowu szczerze
się uśmiechasz. Poza tym, to był dla ciebie ważny mecz, więc i mnie nie mogło
na nim zabraknąć. – cmoknęła jego zarośnięty policzek – Żegnaj, Thiago –
wyszeptała i wybiegła.
To
niespodziewane spotkanie wywarło na nim ogromne wrażenie. W najśmielszych snach
nie mógł sobie wyobrazić, że Anahí przyjechałaby na jego mecz aż do Dortmundu.
A jednak. Przyjechała. Jego serce dziwnie zatrzepotało. Poczuł ogromną radość,
gdy ją tu zobaczył. Mieszane uczucia odbiegły w dal, gdy zawiesiła swe szczupłe
ręce na jego szyi. Niczego od niego nie wymagała. Chciała jedynie być przy nim
w tak ważnej chwili. Pogratulowała mu ciężkiej walki o powrót do pełnej
sprawności. Chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wiele jej obecność
dla niego znaczyła. Poczuł się doceniony, ważny i… kochany.
Zamrugał
kilka razy oczami, po czym ruszył za kolegami z drużyny do czekającego na nich
autobusu.
Z lekkim uśmiechem na ustach stanął przed
pokojem trzysta siedemdziesiąt jeden. Gapił się bezmyślnie na złotą tabliczkę z
numerem na drzwiach i cicho zaśmiał, kiedy w końcu Xabi z rozbawieniem wepchnął
go do środka. Thiago pokręcił głową i opadł na zaścielone łóżko.
– A tobie co tak wesoło? – zapytał Alonso.
– Trzysta siedemdziesiąt jeden – powiedział,
jakby to cokolwiek tłumaczyło.
– No, taki jest numer naszego pokoju – nie
rozumiał.
– Po trzystu siedemdziesięciu jeden dniach
przerwy wróciłem na boisko – uśmiechnął się błogo i spojrzał na kumpla.
– Liczyłeś? – chichotał, usadawiając się
wygodnie na posłaniu.
– Nie. – rzucił wesoło i przygryzł dolną wargę
– Ale jedna osoba liczyła. I wiesz co? Teraz będzie już tylko lepiej.
Szeroki
uśmiech nie schodził mu z twarzy. Czuł się wspaniale. Nagle wszystko zaczęło mu
się układać. Odzyskał dawną pewność siebie i radość z życia. Znów był w grze.
Znów liczył się podczas ustalania wyjściowego składu oraz obmyślania taktyki na
najbliższe spotkanie. Znów był panem swojego życia. Rozpierała go duma. Miał
jednak do rozwiązania jeszcze jedną kwestię.
Ale już doskonale wiedział, co zrobi.
Hmmmmm... Więc... Nie, to też mnie nie ruszyło. Nie polubię ją i koniec, kopka. Jednak uśmiechałam się jak głupia, gdy Guardiola kazał mu się rozgrzewać. Tak bardzo się cieszę, że wrócił na boisko zdrowy i rządny gry. 371 to faktycznie magiczna liczba dla niego. To faktycznie szmat czasu.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny ;)
Och, aleś Ty wybredna. :p Nie pozostaje mi jednak nic innego, jak tylko zaprosić Cię na epilog. ;)
UsuńJedynka, zapraszam! http://eres-mi-vida-rm.blogspot.com
UsuńJest mi smutno, bo wyczuwam nadchodzący koniec tego opowiadania.. ;(
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Thiago wrócił na boisko po takiej przerwie. Cieszę się, że była tam Anahi i cieszę się, że tak to się potoczyło. Czekam na to co zrobi Thiago, ale trochę się domyślam co planuje także zaskoczenia nie będzie (chyba!).
No to zobaczymy już bardzo niedługo, czy masz rację. ;*
UsuńZaczęłam uśmiechać się jak jakaś nienormalna, kiedy czytałam, że nareszcie wchodzi na boisko! :D to opowiadanie cały czas wzbudza we mnie podziw. Z każdym kolejnym rozdziałem wciąga mnie jeszcze bardziej, a tu zbliża się koniec :( mam nadzieje, że masz wykreowany pomysł na nowe opowiadanie :) czekam na epilog! A Anahi? Ehh, sama nie wiem co mam o niej myśleć. Niby wywołała u mnie podziw tym przyjazdem, ale jakoś nadal nie potrafię jej w pełni zaakceptować :) mam pewne domysły o tym, co Thiago zamierza ale poczekam do epilogu :) pozdrawiam! :*
OdpowiedzUsuńPomysł na nowe opowiadanie? Ależ oczywiście, kochana! :D A nawet jest ich kilka. ;p
UsuńBosko :)
OdpowiedzUsuńNY
Dzięki :)
UsuńPiękny rozdział :)
OdpowiedzUsuńZapraszam też do siebie ;* http://opowiadania-neymar.blogspot.com/
Dziękuję :)
UsuńTaaak, genialny Thiago na boisku. Wreszcie <3 szczerze się jak głupia, a scena z Anahi nie wiedzieć czemu po raz kolejny mnie wzruszyła. Kocham jak piszesz! Zdaje sobie sprawę, że zaraz zobaczę napis "epilog" i nie jestem zbyt zadowolona, nie pociesza nawet fakt, że Thiago ma się co raz lepiej i wreszcie powrócił mu uśmiech na twarzy.
OdpowiedzUsuń