niedziela, 29 maja 2016

XI: Szkoda, że już teraz mogę tylko chcieć.

– Rusz się Maiol, bo cię zaraz odstawię na kilkaset metrów! – zaśmiał się i nadal biegł przed siebie. W pewnym miejscu zatrzymał się i rozejrzał dookoła. Tu było pięknie. Widok ze wzgórza roztaczał się na lwią część Monachium. Wciągnął do płuc dużą porcję świeżego powietrza. Poczuł zapach świerków, całego lasu. Co chwilę dało się usłyszeć ciche ćwierkanie ptaszków. Było cudownie. Znów czuł się świetnie. Uśmiechał się, żartował, przykładał do pracy. Stary Thiago wrócił.
– Żebyś tylko nie przesadził, Alcântara. Nie będziemy cię potem znowu składać do kupy z maleńkich kawałeczków – zagroził trener.
– Spokojnie, dam radę. Wiesz, wspaniale się czuję. Nie zdajesz sobie nawet z tego sprawy. Czuję, że wracam do żywych. W końcu chce mi się żyć. Mógłbym tu zostać jeszcze długo i biegać po tych górach. Pięknie tu, naprawdę.
– Wiem. Widoki przypominają trochę Barcelonę. Zupełnie jakbyś biegał gdzieś w pobliżu Tibidabo albo Montjuïc, nie? – poklepał go po plecach – Ale dosyć tych marzeń, trzeba wracać. Za dwie godziny masz wywiad z tymi pasożytami z Canal+. To jak? Idziemy? – spytał, podając piłkarzowi butelkę z napojem izotonicznym.
– Tak. – wyszczerzył się – Nawet ten wywiad nie popsuje mi humoru. Wiesz dlaczego?
– Nie mam pojęcia. Oświeć mnie.
– Będę wujkiem, stary! – krzyknął uradowany.
– Czekaj, co?! Rafinha będzie miał dziecko? On w ogóle ma dziewczynę? – wytrzeszczył oczy blondyn.
– Nie, nie on – zachichotał.
– Thaísa?!
– Zwariowałeś? Ona dopiero z piaskownicy wyszła.
– No bez przesady…
– Maiol, bo inaczej sobie pogadamy – pogroził mu palcem, a tamten się zaśmiał.
– Spokojnie, nie mam zamiaru startować do twojej siostry. Ale w takim razie kto jest w tej ciąży?
– Emma, dziewczyna Giovaniego. Mam się szykować na chrzestnego. Obiecali, że będą mi podrzucać dziecko, jak będą chcieli gdzieś wyjść – śmiał się, gdy ruszali w dół wzgórza.

            Poprawił jasnoniebieską koszulę, przeczesał palcami ciemne włosy i wyszedł z szatni. Powoli zmierzał ku loży VIP-owskiej, gdzie miał się odbyć wywiad. Z uśmiechem na twarzy przywitał się z ochroniarzem, imieniem Jurgen i wszedł do przeszklonego pomieszczenia. Tam, na fotelu siedziała już Hiszpanka. Gdy go zobaczyła, posłała mu niepewny uśmiech i zaprosiła gestem ręki, by zajął wyznaczone miejsce.
– Okay, wszystko gotowe. – rzucił kamerzysta – Zaczynamy.
– Po długim czasie namów, w końcu udało nam się doprowadzić do skutku wywiad z jednym z ulubionych piłkarzy Hiszpanów. Panie i panowie, jest tu ze mną Thiago Alcântara do Nascimento.
– Witam wszystkich – uśmiechnął się delikatnie do kamery.
– Thiago, może na początek, jak się czujesz?
– Bardzo dobrze. Cieszę się z tego, jak współpracuje mój organizm.
– Powoli wracasz do stanu sprzed kontuzji. Dolegliwości związane z wiązadłem krzyżowym nigdy nie należą do najprzyjemniejszych ani najkrótszych. W twoim wypadku, kontuzje zabrały ci wiele. Między innymi udział w Mistrzostwach Świata w twoich rodzinnych stronach, w Brazylii.
– Tak, to prawda. Miałem wielkiego pecha, że przydarzyło mi się to akurat w tamtym czasie i że było to tak poważne.
– Musiałeś przejść bardzo szybko operację. Jak długo zajęło wybranie fachowca?
– Nic. Oczywiste, zarówno dla mnie jak i moich bliskich, było, że musi się mną zająć najlepszy specjalista, jeśli myślę o powrocie do piłki. A wiadomo, że najlepszy w tej akurat dziedzinie jest pan doktor Ramon Cugat. Zgodził się, przeprowadził operację, przygotował plan rekonwalescencji, a tutejsi klubowi lekarze oraz fizjoterapeuci mieli za zadanie pomóc mi w powrocie do pełnej sprawności.
– Jednak nie szło im to chyba najlepiej, skoro rehabilitacja przebiegała u ciebie tak powoli – zauważyła. Przyjrzał jej się dokładnie. Miała na sobie bordową sukienkę do kolana, ze skromnym dekoltem i rękawem ¾. Włosy rozpuściła i przełożyła na lewą stronę. Na stopach miała wysokie szpilki. Makijaż, jak zwykle zresztą, nie wymagał nawet najmniejszych poprawek.
– To prawda, że nie wszystko poszło zgodnie z planem. Jednak nie można winić specjalistów. Jedyną osobą, która tu nawaliła byłem ja – przyznał ze spokojem, po czym upił łyk wody.
– Jak to? – zmarszczyła lekko brwi.
– Nie stawiałem się na zajęciach, nie odbierałem połączeń, nie wpuszczałem nikogo do domu. – wzruszył ramionami – A jak już pojawiałem się w klubie, często się obijałem, nie dawałem z siebie wszystkiego.
– Co sprawiło, że byłeś w takiej depresji? – jej ton wskazywał, że bardzo się martwiła.
– Cóż… Nie nazwałbym tego depresją. To był bardziej taki wielki dołek, z którego nie potrafiłem się wydostać. Wszystko dokoła mnie przytłaczało. Wszyscy skupiali się na mnie i na moim kolanie, powrocie do sprawności… Nie było innych tematów, a to mnie już męczyło. Jedynymi osobami, z którymi mogłem porozmawiać bez ryzyka pytania o rehabilitację i kolano byli moi trzej przyjaciele.
– Rafinha, Jona i Gio – zakończyła za niego.
– Dokładnie. Niemniej jednak ciężko mi było się podnieść po tej kontuzji.
– Dlaczego? Zerwane wiązadło to jeszcze nie wyrok, nie koniec kariery…
– Owszem, ale wyobraź sobie, że najpierw łapiesz jedną kontuzję, która wyklucza cię z udziału w Mistrzostwach Świata, a kiedy jesteś już praktycznie zdrowa, przydarza ci się nowa kontuzja. Tym razem o wiele gorsza, poważniejsza. Masz świadomość, że nie zagrasz przez co najmniej pół roku. Jak się czujesz?
– Zagubiona, wkurzona, zdołowana?
– Zgadza się. I powoli zaczynasz wątpić w to, że rehabilitacja ma sens. Proces jest długi i cholernie bolesny, a ty masz już tego po dziurki w nosie. Cały czas się pilnujesz, żeby tylko nie pogorszyć stanu kolana, masz paranoję. W końcu pewnego dnia stwierdzasz, że w twoim życiu brakuje jakiegoś impulsu, który dałby ci kopa. I uznajesz, że łatwiej i lepiej będzie, jeśli się poddasz. – wyjaśnił – Tak właśnie było ze mną.
– Klubowi bardzo zależało na tym, żebyś wyzdrowiał. Przejęli się twoim stanem psychicznym, chcieli zapewnić pomoc, ale podobno nie chciałeś o tym nawet słyszeć.
– Owszem. Ale w końcu odwiedziłem gabinet profesora Vigasa i mogłem z kimś szczerze pogadać.
– Jak widać, przyniosło to pozytywne skutki.
– Chyba tak – niewielki uśmiech zagościł na jego twarzy.
– Pytanie od naszych telewidzek… Czy serce Thiago Alcântary jest zajęte? – wpatrywała się tępo w kartkę.
– Pytasz o to czy Thiago Alcânatara jest zajęty, czy tylko czy jego serce jest zajęte? – uśmiechnął się lekko – Bo to dwie różne sprawy.
– Pytam o serce – rzuciła słabym głosem i ostrożnie spojrzała mu prosto w oczy. Próbowała coś z nich wyczytać. Lekko się zarumieniła, gdy puścił jej oczko.
– Tak, serce Thiago Alcântary jest zajęte.
– Na jakim etapie leczenia jesteś? – odchrząknęła i pobladła. Tak, znacznie pobladła słysząc jego odpowiedź.
– Biegam. Treningi są coraz intensywniejsze i już w najbliższym czasie rozpocznę indywidualne treningi z piłką. A to będzie już ostatnia prosta.
– W takim razie życzę ci w imieniu naszych telewidzów i wszystkich kibiców piłki nożnej szybkich postępów. I oczywiście mamy nadzieję zobaczyć cię już niedługo grającego w pełni twoich możliwości.
– Serdecznie dziękuję.




 ***
Nieuchronnie nadchodzi koniec... Ale najpierw... ;D

PS Chętnych zapraszam tu: http://without-an-end.blogspot.com/

sobota, 21 maja 2016

X: Z perspektywy czasu wszystko proste jest.

            Ostrożnie stawiał kroki na stromych schodach. Dzisiejszego dnia zmierzał do gabinetu profesora bez większego entuzjazmu. Zachowywał się, jakby uszło z niego całe życie. Jakby był napompowanym balonikiem, który ktoś nagle przebił. Po tym weselszym ostatnimi czasy chłopaku, zdeterminowanym do powrotu na boisko nie zostało już prawie nic. Uśmiech nie zagościł na jego twarzy od momentu rozmowy z Anahí w szatni na Allianz Arenie. Oczy miał podkrążone, ponieważ nie sypiał dobrze. Był przemęczony. Czuł się ponownie zraniony. Odciął się od świata. Wyłączył telefon, nie korzystał z internetu – nie było go dla świata. Zaszył się w domu, z posępnymi myślami.
– Thiago, jesteś. – podbiegł do niego terapeuta i mocno uściskał – Gdzieś ty się podziewał? Co się z tobą działo? Wiesz ile osób do mnie dzwoniło i o ciebie pytało? Coś ty znowu nawywijał? – spojrzał na młodzieńca srogo, ale widać było, że starszemu Hiszpanowi widocznie ulżyło. Bał się, czy coś się temu młodzieńcowi nie stało.
– Po prostu potrzebowałem się odciąć od wszystkich na jakiś czas. – westchnął – Próbowałem sobie to wszystko jakoś poukładać…
– Chodzi o Anahí, mam rację?
– Tak – pokiwał głowę.
– Thiago, posłuchaj, ja nie chcę być wścibski i nie musisz mi nic mówić, ale co tam się, do cholery, stało? – był zdezorientowany.
– Chciała porozmawiać, więc poszliśmy do szatni, żeby nikt nam nie przeszkadzał. – potarł twarz dłońmi – Usiedliśmy. Ona obok mnie. Powiedziała mi, że za mną tęskni… I zaczęła płakać. – jęknął – Chciałem ją jakoś uspokoić, więc ją przytuliłem, a ona… No tak jakoś wyszło, że… Anahí mnie pocałowała. Najpierw się zapomniałem i to odwzajemniłem, ale potem oczami wyobraźni zobaczyłem, jak zabiera walizki i wychodzi z domu… Nie mogłem. Podniosłem się i walnąłem pięścią z całej siły w ścianę. Przykucnąłem. Ona podeszła. Biłem się z myślami. Bałem się na nią spojrzeć. Nie chciałem dać się nazbyt ponieść emocjom. – zrobił głęboki wdech – Chciała, bym dał jej szansę naprawić to, co zniszczyła.
– Jak zareagowałeś?
– A jak miałem zareagować? Podszedłem do drzwi. Nie chciałem tam z nią być. Nie chciałem tego słuchać. Moje serce i tak wiele już zniosło. Nie chciałem dokładać do tego kolejnych prób. Niestety… – zamknął oczy i pokręcił z niedowierzaniem głową – Zanim zdążyłem wyjść, powiedziała, że mnie kocha. Od zawsze i na zawsze.
– Uważasz, że mówiła prawdę?
– Wydaje mi się, że tak. Ale to wcale mi nie pomaga. W żaden sposób.
– Co czułeś, kiedy usłyszałeś te słowa z jej ust?
– Jak mnie pocałowała, znowu poczułem te durne motylki w brzuchu, radość. Ale jak powiedziała, że mnie kocha? – prychnął – Poczułem jeden, wielki, przeszywający ból w sercu. Rozdrapała lekko zabliźnione rany. Serce znowu zaczęło krwawić.
– Przynajmniej jesteś pewny swych uczuć.
– Tak, jestem pewny, że ją nadal kocham. I to jest w tym wszystkim najgorsze. Myślałem, że może brakuje mi jej jako przyjaciółki, ale nic z tego. Kocham ją i chyba już się z tego nie wyleczę.
– Miłość to nie choroba, by się z niej leczyć. Ale skoro ją kochasz, to może warto spróbować? – podsunął.
– Panie profesorze, ja się najzwyczajniej w świecie boję. Nie chcę znów przez nią cierpieć. Ja się zaangażuję, a ona znowu odejdzie? Pan wybaczy, ale taki układ mi nie odpowiada.
– Co masz więc zamiar zrobić?
– To jedno spotkanie jakoś jeszcze przeżyję. Zrobię ten przeklęty wywiad i więcej jej nie zobaczę. Całkowicie zrezygnuję z Hiszpanii, z Barcelony. Trudno. Inaczej nie wytrzymam. Sam pan profesor widzi, co ona ze mną robi. Mam głowę zaśmieconą durnotami, a powinienem skupić się na czymś innym. Rehabilitacja jest priorytetem.
– Czyli jednak będziesz kontynuował leczenie?
– Tak. To, że nie wspiera mnie partnerka, nie będzie mi stanowić przeszkody. Zrobię to dla siebie. Wrócę na boisko, bo kocham piłkę. Kocham ją i nadal chcę grać. Chcę sprawiać radość kibicom tak jak za dawnych czasów. Postaram się. Jutro pójdę biegać. Dam radę. Muszę dać radę. Muszę coś udowodnić samemu sobie. To ja jestem kowalem swojego losu i to ode mnie zależy, czy wrócę i czy nadal będę dobry w tym, co robię.
– Brawo. Podziwiam twoją determinację. Obyś wytrwał w tym postanowieniu. Wiedz, że masz we mnie kibica i wsparcie.
– Bardzo panu dziękuję.
           
            Ledwo wszedł do domu i zdążył się przebrać po morderczym treningu z Maiolem, który krótko mówiąc chyba chciał się wyżyć na kontuzjowanym pomocniku za to, że nie odezwał się przez tydzień czasu. Zszedł do kuchni, wstawił wodę na makaron i zaczął przygotowywać sos, kiedy usłyszał natarczywe dzwonienie do drzwi. Spojrzał na zegarek i poważnie się zdziwił. Nie spodziewał się żadnego gościa, a już na pewno nie o tej porze, kiedy to Bayern wyjechał, by rozegrać mecz. Wzruszył ramionami, wytarł ręce w ściereczkę i podszedł do drzwi. Spojrzał przez wizjer, ale na darmo, bo gość zasłonił od zewnątrz dziurkę palcem. Przekręcił w drzwiach klucz oraz otworzył. Spojrzał na przybyszy, niedowierzając.
– Co wy tu robicie? – gapił się na nich niczym sroka w kość.
– Przyjechaliśmy cię trochę rozruszać – zaśmiał się Rafael, klepiąc go po plecach.
– I ustawić do pionu – dorzucił Jonathan, przeciskając się do salonu.
– Do pionu? – gospodarz niczego nie rozumiał – Ej, Gio! Wypieprzaj od tych garnków! – zaśmiał się, rzucając w przyjaciela ścierką – Wszystko zjesz, zanim się ugotuje.
– Oj tam, marudzisz. – parsknął śmiechem, ale już po chwili przybrał poważny wyraz twarzy – Musimy pogadać, ale sądzę, że najpierw moglibyśmy zjeść – oczy mu się śmiały.
            Starszy z braci Alcântara nie wierzył w to, co się właśnie działo, ale bardzo się z tego powodu cieszył. Cholernie mu brakowało tych zwariowanych facetów. Przy nich nie potrafił się smucić. Byli jak butla gazu rozweselającego.
            Po zjedzeniu kolacji, Thiago przyniósł z piwnicy po butelce Corony dla każdego i wygodnie się rozsiedli na kanapie czy też fotelach. Gospodarz upił łyka i z rozbawieniem wpatrywał się w gmerającego przy telewizorze Rafinhę.
– Braciszku, a co ty tak tam robisz z moim telewizorem, co? – parsknął śmiechem – Chcesz go porwać do tańca czy jak?
– Nie. – wytknął mu język, po czym klasnął w ręce wyraźnie zadowolony ze swojej roboty – Dawaj pilota – wyciągnął dłoń.
– To jest smartTV, głupku. Nie potrzebujesz pilota – ryknął śmiechem Giovani.
– No tak. – pacnął się w czoło piłkarz FC Barcelony – Dobra. To jak ty się tak na tym znasz, to może ty tu wszystko poustawiaj, co? Gio?
– Spoko – podskoczył z siedzenia.
– Co ty w ogóle masz zamiar zrobić, co? Bo przecież konsola była podłączona – wskazał na czarną skrzynkę.
– Nie, – pokręcił głową – na razie nie będziemy grać w FIFĘ.
– To co robimy? – zmarszczył brwi.
– Dzwonimy do Alvesa – uśmiechnął się szeroko Jonathan.
– Co? Oszaleliście? – wytrzeszczył oczy – Na pewno jest teraz zajęty czy coś…
– Spoko, brat, wszystko było ustalone. – puścił mu oczko młodszy Alcântara, a w tym samym momencie na wielkim ekranie pojawiła się twarz prawego obrońcy – Hej, wielkoludzie – pomachał mu.
– Witam moje słoneczka. – zaśmiał się Brazylijczyk – Thiago, kochanie, jak myśmy się dawno nie widzieli! – pisnął.
– Tak, masz rację. – uśmiechnął się – Co tam słychać?
– A, w porządku. Miałem przyjechać do ciebie z tymi głupkami… – przerwał mu jęk oburzenia ze strony trzech gości – Cicho tam. – pogroził im palcem – Miałem przyjechać, ale obiecałem Joanie, że zabiorę ją na romantyczny wypad i jutro z rana mamy samolot do Monako. No, ale teraz jestem tu z wami. I musimy pogadać, Thiago – nagle zrobił się poważny. Do pomocnika dotarło, że to było coś ważnego, bo Alves prawie nigdy nie był poważny.
– Ale o co chodzi? – spojrzał na każdego z gości.
– Posłuchaj… – zaczął Gio.
– Wiemy, że w mieście jest Anahí – wypalił Jona.
– I że ma zrobić z tobą wywiad – dodał Rafael.
– No tak… – potarł oczy – I obawiacie się, że coś sobie zrobię, tak? – spojrzeli po sobie, a on westchnął – Chłopaki, naprawdę, jest okay.
– Nie mówisz tego z przekonaniem – zauważył Daniel.
– Dani… – jęknął – No co ja mam wam powiedzieć? Zdziwiłem się, że ona się zgodziła zrobić ze mną ten wywiad. A jeszcze bardziej tym, że chciała się ze mną spotkać bez udziału kogokolwiek z ekipy czy klubu – przyznał.
– Chciała się spotkać? – powtórzył jeden z dos Santosów.
– Tak – potwierdził.
– Spotkaliście się?
– Na pierwsze spotkanie nie poszedłem, ale profesor Vigas tak mnie ochrzanił, że do niej zadzwoniłem i umówiliśmy się jeszcze raz.
– Czego chciała? – zjeżył się Rafinha. Martwił się o brata i nie chciał, by Anahí znowu złamała mu serce albo zrobiła cokolwiek przykrego.
– Pogadać. – prychnął – Powiedziała, że nie chciała mnie zranić i takie tam bzdury – machnął ręką.
– A potem?
– Co potem? – zdziwił się.
– No widzieliście się jeszcze raz, tak? – dopytywał, jak zwykle ciekawski Jonathan.
– Owszem. Było oficjalne spotkanie w siedzibie klubu. Ja, Mister, prezydent, moi fizjoterapeuci z klubu, gość od PR’u, profesor Vigas, Anahí i jej ekipa. – przejechał otwartą dłonią po włosach – To spotkanie skończyło się dużo gorzej niż to w kawiarni.
– Co się stało? – zapytał z troską w głosie Alves.
– Podeszła do mnie, jak wyszliśmy z sali konferencyjnej i nalegała na rozmowę. Głupio mi było tak przy Misterze, prezydencie i profesorze. Guardiola wziął doktora i prezydenta na wycieczkę po obiekcie i puścił mi oczko. Nie chciałem, żeby ktoś nas słyszał, więc zabrałem ją do szatni gospodarzy. Nie powinienem był tego robić – pokręcił głową.
– Co się tam do cholery stało? – przestraszył się Giovani.
– Weź się uspokój, Gio. – wytknął mu jego młodszy brat – Niczego gorszego jak dziecko zmajstrować chyba nie mógł, nie? Thiago? To co? Będziemy wujkami? – uśmiechnął się półgębkiem.
– To nie jest zabawne, Jona – upomniał go Dani.
– Czepiacie się mnie, a ja tylko próbuję jakoś rozładować atmosferę – oburzył się.
– Usiedliśmy. Ona obok mnie. – zaczął znowu opowiadać Thiago – Powiedziała, że za mną tęskni. Rozpłakała się. Nie cierpię, jak ktoś płacze. Przytuliłem ją. I to był błąd. – westchnął – Pocałowała mnie. – uderzył pięścią w drewniany stolik – Wtedy też walnąłem, ale o ścianę. – zaśmiał się – Powiedziałem jej, że nie może tak robić.
– I? – spytali jednocześnie wszyscy słuchacze.
– Powiedziała mi, że nie odeszła do innego. – prychnął – A jak wychodziłem… – przełknął zalegającą mu w gardle gulę – Dodała, że mnie kocha. Od zawsze i na zawsze – wyszeptał.
– Czyli jest gorzej niż myślałem – wypalił Rafinha.
– Co? – Thiago był zdezorientowany.
– Ty ją nadal kochasz – stwierdził Dani.
– Tak. Kocham ją. Ale to nie ma znaczenia.
– Co zamierzasz? – przerwał zalegającą ciszę Jonathan.
– Nie wiem, Jona, nie wiem. – jęknął – Chyba po prostu postaram się skupić na tym, żeby wrócić do pełnej sprawności, wskoczyć do składu i znowu dawać z siebie wszystko na boisku.
– Nie chcesz dać wam szansy? – przyjrzał mu się Giovani, dla którego te kilka lat temu Thiago i Anahí stanowili przykład idealnie dobranej pary.
– Chyba nie. Sam już nie wiem. Nie chcę znowu skończyć ze złamanym sercem. Tak chyba będzie najlepiej. Zrobię ten wywiad, a potem już jej nigdy nie zobaczę – uśmiechnął się krzywo.
– Może gdybyście spędzali wtedy ze sobą więcej czasu… – ciągnął gracz LA Galaxy.
– Z perspektywy czasu wszystko jest proste – wzruszył ramionami.
– Thiago, wiedz jedno. Co by się nie działo…  Jakiej decyzji byś nie podjął… – zaczął niepewnie Rafael.
– Zawsze będziemy przy tobie, braciszku – dodał Jonathan i przytulił przyjaciela.
– Możesz na nas zawsze liczyć – potwierdził drugi dos Santos.
– Dokładnie. Na mnie też. – wtrącił się Daniel – A teraz ogarnij dupsko, ściśnij poślady i widzimy się na boisku, kiedy to będę mógł ci skopać ten twój monachijski tyłeczek – puścił mu oczko, a wszyscy się zaśmiali.
– Dziękuję. Naprawdę wam dziękuję, że jesteście, chłopaki – posłał im szczery uśmiech zawodnik FC Bayern Monachium.
            Ta niespodziewana wizyta wiele dla niego znaczyła. Dawno nie widział chłopaków, a był z nim silnie związany. Z kolej Alves zawsze potrafił postawić Thiago do pionu i pozytywnie na niego wpłynąć. Alcântara czuł, że miał dla kogo żyć. Bo miał cudownych przyjaciół.





wtorek, 10 maja 2016

IX: Za późno już by chcieć – straciłem Ciebie.

            Thiago chodził rozkojarzony rzez kilka ostatnich dni od spotkania z byłą dziewczyną. Targały nim przeróżne emocje. Nie wiedział, co powinien zrobić. Jak postąpić, by było dla niego najlepiej? Nie potrafił znaleźć na to pytanie odpowiedzi. Było zbyt trudne.
            Z głową pełną sprzecznych odczuć oraz przemyśleń siedział załamany w gabinecie profesora. Gapił się bezsensownie na krajobraz rysujący się za szybą. Pogoda ulegała lekkiej poprawie, lecz to nadal nie było jeszcze to. Zima trwała w najlepsze mimo stopniowego ubywania pokrywy śnieżnej.
– Thiago, a ty się nie powinieneś przypadkiem zbierać już na to spotkanie na Säbener Straße? – zapytał, unosząc wzrok znak okularów.
– Chyba tak… – rzucił bez jakichkolwiek uczuć w głosie.
– Co jest?
– Panie profesorze… – podniósł się i spojrzał na posiwiałego mężczyznę – Ja mam takie trochę głupie pytanie…
– Śmiało, przecież nie gryzę – zaśmiał się.
– Nie zechciałby pan może pojechać tam ze mną?
– Ja? – zdziwił się – Cóż, w sumie jesteś dzisiaj moim ostatnim gościem, więc z chęcią z tobą tam pojadę.
– Serio? – uśmiechnął się szeroko.
– Serio, serio. No to już, podnoś się, bo chyba nie chcemy się spóźnić.
– Oczywiście. – zerwał się natychmiast i ruszył w kierunku drzwi, lecz zanim założył kurtkę, odwrócił się w kierunku Vigasa – Dziękuję panu. To dla mnie ważne.
– Cała przyjemność po mojej stronie – poczuł, jak zrobiło mu się cieplej na sercu.
Alcântara ostatnio wrócił na rehabilitację i zaczął bardzo ciężko pracować. Ćwiczył bez wytchnienia na siłowni, w domu też wykonywał dodatkowe zadania zaaprobowane przez lekarza Bawarczyków. Klub cieszył się z postępów chłopaka i liczył na jego szybki powrót. Jednak Joaquin był ostrożniejszy w tych wszystkich przewidywaniach. Thiago działał pod wpływem impulsów, własnego nastroju, tego, co aktualnie działo się w jego życiu. Profesor podejrzewał, że nagła zmiana w postępowaniu piłkarza wywołana została niespodziewanym pojawieniem się Anahí. Starszy Hiszpan nie potrafił przewidzieć, w jaki sposób potoczy się dalsza sytuacja. Miał ogromną nadzieję, że syn Mazinho odżyje, wreszcie wróci na właściwy tor, a aktualnie dzielnie ku temu zmierzał. I właśnie to napawało specjalistę optymizmem.

            Bez problemów weszli do siedziby klubu, podążając następnie do sali konferencyjnej. Okazało się, że wszyscy już na nich czekali. Działacze klubu ubrani byli elegancko, przyjezdna ekipa trochę mniej. Uprzejmie się ze wszystkimi przywitali i zajęli miejsca tuż obok trenera Guardioli oraz prezydenta Karla Hopfera.
– Panie Vigas, cóż za niespodzianka. Nie wiedzieliśmy, że przyjedzie pan z Thiago – uśmiechnął się delikatnie Pep.
– Sam nie wiedziałem. Thiago zaproponował to tak spontanicznie. Nie mogłem mu odmówić.
– Później chciałbym jeszcze, oczywiście jeśli to nie będzie problemem, pokazać panu profesorowi cały obiekt.
– Ależ oczywiście. – odparł prezydent – A ja z chęcią panom potowarzyszę.
– To w takim razie ja też. – zaśmiał się trener – No, ale wracając do rzeczy… Tutaj jest lista pytań przygotowanych przez Anahí – podsunął mu plik kartek.
– A Joachim nie miał przypadkiem tego przejrzeć? – zerknął niepewnie na Kloppa.
– Przejrzałem i według mnie wszystko jest w porządku. Odrzuciliśmy wszelkie osobiste pytania – powiedział dumnie.
– Zgodziłaś się na to? – zakpił Alcântara, zwracając się do Lorenzo.
– A co miałam zrobić? – prychnęła – Albo to, albo wracam z pustymi rękoma do domu – wciągnął głośno powietrze na dźwięk słowa „dom”. Przymknął oczy. Mówiąc „dom” zawsze miał na myśli Barcelonę. To nie Brazylia, nie Włochy, a teraz nie Monachium było jego domem. Przy słowie „dom” mógł równie dobrze postawić znak równości i wpisać „Barcelona”. I ten dom dostał mu tak okrutnie zabrany. Nie mógł tam wrócić. Pokręcił głową, by odgonić te myśli oraz otworzył ponownie oczy.
– Okay, Joachim, ufam ci. – wskazał na pracownika klubu – Jedna zmiana. – spojrzał na brunetkę – Zgadzam się na jedno osobiste pytanie. Na koniec wywiadu.
– Jak dla mnie bomba. – rzucił jej współpracownik – Anahí miała jeszcze pomysł, żebyś już po rozmowie zaprezentował nam kilka swoich trików. Wiesz, jakaś żonglerka czy coś.
– Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł – odparł złowrogo, posyłając jednocześnie blondynowi piorunujące spojrzenie. Dlaczego był w stosunku do operatora taki oschły, niemiły? Czyżby był zazdrosny o to, że chłopak spędzał czas z przepiękną dziennikarką? Sam nie wiedział, co się z nim działo. Lecz to chyba nie wróżyło niczego dobrego.
– Ale dlaczego?
– Dlatego, że nie jestem w pełni sił? – zadrwił – Jestem dopiero w trakcie rehabilitacji. Ledwo zacząłem drugi etap i nie mam zamiaru ryzykować dla jakiegoś wywiadu.
– Jak to na początku drugiego etapu? – dziewczyna zrobiła wielkie oczy – Przecież według doktora Cugata powinieneś już co najmniej kończyć etap trzeci… Nie potrafią się tu tobą dobrze zająć? – zarzuciła, spoglądając wściekle na lekarza Bayernu.
– To prawda, powinien być na tym etapie i zapewne byłby, gdyby nie to, że tak opornie przychodził na zajęcia i nie poddawał się terapii. Jeśli zawodnik się uprze, to proszę mi wierzyć, że lekarz nie ma zbyt wiele do powiedzenia – prychnął.
– Oj, Mario, nie narzekaj już tak na mnie. Przecież się poprawiłem, nie? – poklepał go po ramieniu.
– Tak, obyś się tylko znowu nie pogorszył.
– Okay, już wiem, co ci kupię na urodziny. Różowe okulary – cała sala się zaśmiała.
            Dalsze rozmowy przebiegały już w nieco luźniejszej atmosferze. Po spotkaniu Thiago razem z profesorem, trenerem oraz prezydentem mieli przejść się po obiekcie sportowym. Tuż przy wyjściu z sali ktoś jednak pociągnął piłkarza za dłoń. Anahí. Spojrzał na nią niepewnie, ale brunetka nie zabrała ręki. Posłała mu błagalne spojrzenie.
– Możemy porozmawiać? Proszę…
– To ja panów zabiorę najpierw do części treningowej. Na końcu pójdziemy do szatni gości przy głównym boisku – Guardiola puścił oczko podopiecznemu i zagarnął dwóch starszych od siebie mężczyzn.
– To jak?
– Yhh… – westchnął – Chodź do szatni. Tam nikt nie będzie nam przeszkadzał.
Pociągnął ją za sobą labiryntem ciemnych, marmurowych korytarzy. Zatrzymał się przed wielkimi metalowymi drzwiami, przeciągnął przez czytnik kartę, wpisał ciąg cyferek na wyświetlaczu, po czym weszli do środka. Zapalił światło, które momentalnie oświetliło wielkie pomieszczenie. Lorenzo rozejrzała się dookoła i lekko uśmiechnęła sama do siebie. Chłopak usiadł przed szafką numer sześć.
– O czym chciałaś znowu rozmawiać?
– Thiago… Nie bądź w stosunku do mnie taki chłodny. – wyszeptała i zawstydzona zajęła miejsce tuż obok niego – Ja… Ja chciałam ci tylko powiedzieć…
– Tak? – przyjrzał jej się dokładnie.
– Pewnie uznasz mnie za skończoną idiotkę, ale… – zaśmiała się z własnych słów – Tęsknię za tobą. – podniosła na niego wzrok – Cholernie mi cię brakuje, Thiago… – dotknęła niepewnie opuszkami palców jego nieogolonego policzka – Żałuję, że… – głośno przełknęła – Wszystko zepsułam. Czułam, że nie jesteśmy już tak blisko i… Myślałam, że już mnie nie kochasz – pokręciła głową i pociągnęła cichutko nosem. Nie chciała, by to usłyszał, ale nie udało się.
– Nie płacz. – przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. Schowała twarz w jego bluzie – Ciii. – lekko nią kołysał, by się uspokoiła. To zawsze pomagało – Twoje łzy nic nie zmienią, a tylko sprawią, że rozmaże ci się makijaż. No, już.
            Wziął jej twarz w dłonie i kciukami ścierał spływające strużki słonej substancji. Brunetka patrzyła mu cały czas w oczy. Delikatnie przybliżyła się do niego. Ich usta dzieliły centymetry, potem milimetry, aż w końcu musnęła jego wargi swoimi. Miał zamknięte oczy i się nie ruszał. Znów się przybliżyła i go pocałowała. Tym razem mocniej, z większym uczuciem. Palce wplotła w jego krótkie włosy. Poddał się temu przypływowi namiętności. Oddawał każdy jej pocałunek. Tak cudownie było się zapomnieć, zatracić. Poczuł się tak, jak kilka lat wcześniej. Znów czuł te motylki w brzuchu. Ale nagle przed oczami stanęła mu scena ich rozstania. Odsunął od siebie stanowczo Lorenzo i gwałtownie się podniósł. Podszedł do ściany i walnął w nią z całej siły pięścią. Z knykci piłkarza zaczęła powoli sączyć się krew.
– Thiago…
– Nie, Anahí!
– Proszę cię, daj mi naprawić to, co zepsułam! – krzyknęła.
– Nie! Nie rozumiesz, że nie możesz tu tak po prostu pojawić się po latach i włazić z buciorami w moje życie?! – denerwował się.
– Mówiłeś, że nikogo nie masz...
– Bo nie mam. Ale to nie znaczy, że mnie od razu możesz zaciągnąć do łóżka. Na Boga! Nie masz nikogo i przypomniałaś sobie nagle o mnie? – zakpił – To super. Ale wiesz co? Ja nie chcę znowu przechodzić przez to samo. Nie chcę musieć znowu leczyć złamanego serca. Nie chcę tego, rozumiesz? Nie jestem na tyle silny, by podnieść się po czymś takim po raz drugi. Nie zniosę tego ponownie, rozumiesz? – jego wzrok był przepełniony bólem – Nie potrafię – osunął się po ścianie.
– Thiago… – kucnęła naprzeciw niego i ułożyła dłoń na jego kolanie – Ja… Ja nie wiedziałam… Zasłużyłam sobie na to, żebyś tak o mnie myślał. Ale ja cię nie zostawiłam dla innego. Nikogo nie miałam. – westchnęła – Chciałabym cofnąć czas. Chciałabym znów być szczęśliwa. Znów być w szczęśliwym związku z ukochanym facetem. Chciałabym, żeby to wróciło.
            Na te słowa piłkarz podniósł się i ruszył ku wyjściu z pomieszczenia. Nie mógł tego dłużej słuchać. Mało brakowało, by znów się załamał. Był pewien, że na dobre stracił ukochaną dwa lata temu.
– Za późno już, by chcieć – powiedział i chwycił klamkę.

– I tak cię kocham, Thiaguinho. Od zawsze i na zawsze – wyszeptała. Pokręcił głową i wyszedł. A jego serce niemiłosiernie trzepotało. Ból, cierpienie – znowu powróciły. Nie wiedział, czy tym razem da radę się z tego podźwignąć. Dużo wskazywało na to, że to już jego koniec. Zarówno jako piłkarza, jak i człowieka. Koniec był naprawdę blisko. Zatrważająco blisko.