sobota, 25 czerwca 2016

Epilog: Kto z miłości nigdy nie umarł, nie potrafi żyć.

            Wzięła do ręki szarą, niepodpisaną kopertę. Kilka razy obróciła ją w palcach. Od rana zastanawiała się nad jej zawartością. Kiedy recepcjonistka jej ją wręczyła, Lorenzo bardzo się zdziwiła. Chciała ją otworzyć, ale jednocześnie się bała. Przeczuwała, kto mógł być nadawcą, lecz obawiała się jego słów. W końcu ciekawość zwyciężyła. Usiadła na ławeczce tuż przed miejscem odpraw na dortmundzkim lotnisku i otworzyła. Wyjęła białą karteczkę, którą powolnie rozłożyła. Wzięła głęboki wdech oraz poczęła wpatrywać się w starannie wykaligrafowane literki – teraz była już pewna.


Dziwny świat, zabrał wszystko co dał,
zepchnął w noc i zostawił nas.
Cały czas byłem oszukiwany, przez wszystkie dni.
Ca
ły świat odwrócił się ode mnie, nie mam już nic.
Kolor dnia nagle zrobi
ł się szary, stracił blask.
W oku
łza błysła, serce ucichło, ogień zgasł.
Kaskada łez, a w ziemię wsiąka sól.
G
łaszczę ten sam deszcz, ramion twoich łuk.
Wyzw
ól mnie, wyzwól mnie
Z kajdan twoich ust.
Gdyby czas cofn
ąć móc.

Kim byłbym ja, gdyby nie Ty?
Bez Ciebie zagubię się.
Zostanę jak niebo bez gwiazd.
Jesteś moim powietrzem - tak...

Wierzę jej, ona jest.
Wierz
ę jej, ona czeka.
Jeszcze raz wybuduj
ę nowy dom.
I cho
ćbym bardzo się bał,
Cho
ćbym przed nią uciekał,
Mi
łość to niezniszczalny atom.
Wystarczy tylko chcieć odrzucić rzeczy złe,
Uwierzy
ć w miłość.
Wystarczy tylko chcie
ć powitać nowy dzień,
Nie wa
żne to, co było.

Ja już nie chcę cierpieć, marzyć, śnić.
Ju
ż nie mogę dłużej w bólu żyć.
Chc
ę przytulić do Ciebie tak mocno się 
I powiedzie
ć, jak bardzo Kocham Cię.
T.

            Uniosła głowę znad kartki. Wszystko przed nią było zamazane od ciągle na nowo napływających łez. Jednak mimo tego, doskonale poznała postać stojącą dokładnie naprzeciw niej przy wejściu na halę odlotów. Wyprostowała się i zamrugała kilka razy. Rzuciła okiem na pomoczony list, a potem znów na niego. Mężczyzna ruszył powoli ku niej ze stoickim spokojem. Zatrzymał się jakieś dwadzieścia centymetrów przed brunetką. Dotknął opuszkiem jej gładkiego policzka. Delikatnie ścierał łzy Hiszpanki. Jej serce trzepotało niczym niespokojny ptak.
– Co ty tu robisz? – zapytała, rozglądając się po lotnisku.
– Nie mogłem tak po prostu dać ci wyjechać. – nieśmiały uśmiech wstąpił na jego usta – Nie tym razem – wyszeptał. Owionęło ją ciepło miętowego oddechu Thiago. Czuła, że to ostatnia szansa. Nie mogła się poddać. Nie teraz.
Pocałowała go.

A on to odwzajemnił.

***
Przez cztery miesiące dzieliłam się z Wami tą historią. Nie oznacza to jednak, że tyle ją pisałam. Pomysł był spontaniczny, ale popchnięta dwoma bodźcami, no może trzema, postanowiłam usiąść i coś napisać. Wyszło mi trzynaście rozdziałów + prolog i epilog. Wszystko musiało pasować do schematu. Jednak u mnie dużo rzeczy zmienia się w trakcie i stąd ten "happy end".
Wiecie, że jestem bardzo samokrytyczna, ale z tego opowiadania jestem naprawdę zadowolona. Bo jest inne. Zanim przejdę do podziękowań, jestem Wam winna wyjaśnienia.
Wszystko zaczęło się od mojej playlisty, na której wpadłam na zakopany wiele lat temu kawałek "Utracony" zespołu, który przez lata był bliski memu sercu - Sumptuastic. Pamiętam, że ten numer wstrząsnął mną już na koncercie, gdzie było mi dane usłyszeć go po raz pierwszy. Uznałam, że tekst piosenki nadawałby się na tytuły rozdziałów, jakiejś poruszającej historii - i proszę bardzo - tytuły rozdziałów to właśnie wersy "Utraconego". Zresztą tytuł piosenki jest równocześnie tytułem całego opowiadanie. Pozostałe tytuły też są symboliczne. Prolog to "Marzyciele", także zespołu Sumptuastic, a epilog to szeroko znane "Miał być ślub" Moniki Brodki. Rozdziały starałam budować się tak, by pasowały do tytułu, a nie odwrotnie. Dlaczego wybrałam taką, a nie inną tematykę? Popchnął mnie ku temu film "371". Jeśli ktoś jeszcze nie oglądał, polecam. Ten krótki film zmienił mój sposób myślenia o piłkarzach. Chociaż może źle to określiłam. Ten film pokazał mi tę mroczniejszą stronę piłki nożnej. Wzruszyłam się, poryczałam jak bóbr. Cholernie podziwiam tego faceta. Nie każdy podniósłby się po czymś takim, ale Thiago się udało. W tak poważnych kontuzjach niezwykle ważna jest psychika zawodnika - i tak oto mamy trzeci bodziec. Ludziom, zwłaszcza facetom, bardzo trudno przyznać się do tego, że potrzebują pomocy. Bardzo zaciekawił mnie więc psychologiczny aspekt pracy z piłkarzami, jak również to, co siedzi w naszych głowach. Dlatego uznałam, że ciekawie będzie, jeśli głównego bohatera i jego życie poznamy poprzez jego wizyty u doktora.
Chciałabym bardzo podziękować wszystkim, którzy czytali i komentowali, bo wierzcie mi - dajecie mi tym poczucie, że to co robię, nie jest bezcelowe. I dlatego w pełni ruszam z "It's just goodbye, it's not the end".
A teraz oddaję głos i pole do popisu Wam! :) Piszcie, co sądzicie o tym opowiadaniu, o jego formie? Bardzo mile widziane są dłuuugie komentarze. ;) I możecie też dodać, o kim chcielibyście przeczytać opowiadanie?
Kocham Was <3

PS Byłabym zapomniała! List Thiago to w całości zbitek różnych polskich piosenek Sumptuastic oraz Sound'n'Grace. ;)

piątek, 17 czerwca 2016

XIII: W czym pokładać nadzieje, kiedy nie ma nas?

            Zasiadł wygodnie na kozetce w gabinecie Vigasa. Upił łyk gorącej i jakże aromatycznej kawy. Uśmiechnął się pod nosem. Nie mógł w to wszystko uwierzyć. Te ostatnie kilka miesięcy było niezwykle szalonych. Istny rollercoaster.
– To co? Spotykamy się tu ostatni raz? – zachichotał terapeuta.
– Na to wygląda. Klub stwierdził, że nie potrzebuję dłuższego leczenia u pana profesora.
– Ja też uważam, że na nic bym się tu nie zdał. Zresztą i tak na nic się nie przydałem. No, może miałeś z kim napić się raz w tygodniu porządnej kawy – puścił mu oczko.
– Panie profesorze, proszę dać spokój. Przecież ja wiem, że pan i tak przeprowadził terapię. – uśmiechnął się szeroko – I chciałbym bardzo panu za to podziękować. Jestem uparty jak osioł i gdyby nie ten pana podstęp, w życiu nie poddałbym się leczeniu.
– Ależ Thiago, ja cię nie leczyłem. Nie dostałeś przecież żadnych leków, nieprawdaż? – pokiwał głową – Ja po prostu z tobą szczerze rozmawiałem, starałem się doradzić, kiedy potrafiłem. Tylko tyle, nic więcej.
– Myli się pan. To w głównej mierze dzięki panu jestem dziś w tym miejscu, w którym jestem. Nie poddałem się, harowałem, cierpiałem, ale się udało. Kolano jest w stanie wręcz idealnym. Wysiłek nie sprawia mi ani bólu, ani problemu. Czuję się wyśmienicie. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Powrócić na treningi z chłopakami to coś wspaniałego. Znów czuję, co to szczęście.
– Miło widzieć cię takiego radosnego. Wiedziałem, że dasz radę.
– I właśnie za tę wiarę jestem panu niezmiernie wdzięczny. A w ramach tej wdzięczności mam taki drobiazg. – wyjął z kieszeni kopertę, a widząc zaskoczony i niepewny wzrok terapeuty zaśmiał się tylko i go uspokoił – To nie jest łapówka, bez obaw. Chciałem pana zaprosić na najbliższy mecz Bayernu. Odbędzie się w Dortmundzie, ale już załatwiłem panu miejsce w samolocie razem z załogą i zawodnikami. Nie musi się pan niczym przejmować. Chciałbym, żeby pan tam był.
– Thiago… Dziękuję. Na pewno będę – posłał mu szeroki uśmiech.
– A wie pan, co jest w tym wszystkim najlepsze?
– Co takiego? Mecze Bayernu i BVB zawsze są interesujące.
– Tak, ale ja mogę w tym zagrać.
– Naprawdę? – wytrzeszczył oczy.
– Tak. – chichotał – Dostałem zielone światło po porannych badaniach. Trener Guardiola już wie, że może na mnie liczyć. Ach… – westchnął – Już się nie mogę doczekać, aż wskoczę w trykot i wejdę na murawę, znów poczuję tę magię... – zerknął na zegarek – No nic, będę się już zbierał. Do zobaczenia na lotnisku, panie profesorze.
– Tak, do zobaczenia. A, Thiago? Co z Anahí?
– Jeszcze nie wiem. Zobaczymy, co życie pokaże. Na tę chwilę żyję jedynie powrotem na boisko – uśmiechnął się i opuścił gabinet.

            Siedział na ławce rezerwowych i bacznie przyglądał się poczynaniom kolegów z drużyny. Śledził każdą akcję, żył tym meczem. Znów czuł się jak dawniej i to napawało samego Alcântarę wielkim optymizmem. W pewnym momencie Josep Guardiola usiadł obok niego i poklepał po ramieniu.
– Idź się rozgrzewać. Wchodzisz.
– Co? – spojrzał na niego przerażony, ale zarazem podekscytowany – Ale Mister…
– Dość już się nasiedziałeś, Alcântara. Czas ruszyć dupę i pokazać dortmundczykom, jak grają wychowankowie FC Barcelony. – puścił mu oczko – No już, do roboty!
            Thiago potulnie ubrał znacznik i ruszył wzdłuż linii bocznej. Troszkę się porozciągał, pobiegał, rozgrzał – krótko mówiąc, przygotował się do gry. Wrócił na ławkę rezerwowych, ubrał odpowiedni strój, wysłuchał założeń taktycznych i podszedł do sędziego technicznego. Rozejrzał się po stadionie. Trybuny wiwatowały. Czuł narastającą ekscytację.
Sześćdziesiąta dziewiąta minuta spotkania Bayernu Monachium z Borussią Dortmund. Philipp Lahm zszedł z boiska, a wszedł na nie po raz pierwszy po ponad rocznej absencji Thiago. Wbiegł na murawę i od tej chwili liczyła się tylko piłka.
            Po końcowym gwizdku na Signal Iduna Park podchodzili do niego koledzy z zespołu i przytulali. On sam podszedł do sztabu i ze łzami w oczach dziękował im za to, co dla niego zrobili. Czuł się wspaniale. Jego marzenie się ziściło, dopiął swego i wrócił. A teraz nie pozostawało mu nic innego aniżeli piąć się wyżej, doskonalić swe umiejętności i być z dnia na dzień coraz lepszym.

            Kiedy wyszedł już przebrany z szatni gości, zauważył, że ktoś stał tuż przy drzwiach. Zdziwił się, widząc tak świetnie mu znaną Katalonkę. Na szyi miała przepustkę. Jeśli dotarła aż tutaj, znaczyło to, że musiała ją mieć z polecenia samego Guardioli. Nie zdziwiło go to zbytnio. Od dawna miała świetny kontakt z Misterem. Jeszcze z czasów rezerw Barcelony. Westchnął głośno, a ona wtedy podniosła na niego swój wzrok. Jej piękne oczy były zaszklone ze wzruszenia. Podbiegła do piłkarza i rzuciła mu się na szyję. Działała impulsywnie.
– Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, że już wszystko w porządku. Wróciłeś na boisko. Znam cię i wiem, że to dla ciebie wyjątkowa noc. – uśmiechnęła się lekko – Nie chcę ci przeszkadzać. Chciałam ci tylko pogratulować. Jesteś dzielnym i odważnym mężczyzną, Thiago. Proszę cię, nigdy o tym nie zapominaj. – pojedyncza łezka spłynęła po jej policzku – To było tylko głupie trzysta siedemdziesiąt jeden dni. Teraz może być już tylko lepiej. Będzie lepiej.
– Skąd wiesz?
– Po prostu mi zaufaj.
– Dlaczego tu przyjechałaś? Skąd ty się tu w ogóle wzięłaś? – nie rozumiał, co robiła w Dortmundzie.
– Chciałam na własne oczy zobaczyć, jak wracasz na boisko i jak znowu szczerze się uśmiechasz. Poza tym, to był dla ciebie ważny mecz, więc i mnie nie mogło na nim zabraknąć. – cmoknęła jego zarośnięty policzek – Żegnaj, Thiago – wyszeptała i wybiegła.
            To niespodziewane spotkanie wywarło na nim ogromne wrażenie. W najśmielszych snach nie mógł sobie wyobrazić, że Anahí przyjechałaby na jego mecz aż do Dortmundu. A jednak. Przyjechała. Jego serce dziwnie zatrzepotało. Poczuł ogromną radość, gdy ją tu zobaczył. Mieszane uczucia odbiegły w dal, gdy zawiesiła swe szczupłe ręce na jego szyi. Niczego od niego nie wymagała. Chciała jedynie być przy nim w tak ważnej chwili. Pogratulowała mu ciężkiej walki o powrót do pełnej sprawności. Chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wiele jej obecność dla niego znaczyła. Poczuł się doceniony, ważny i… kochany.
            Zamrugał kilka razy oczami, po czym ruszył za kolegami z drużyny do czekającego na nich autobusu.

Z lekkim uśmiechem na ustach stanął przed pokojem trzysta siedemdziesiąt jeden. Gapił się bezmyślnie na złotą tabliczkę z numerem na drzwiach i cicho zaśmiał, kiedy w końcu Xabi z rozbawieniem wepchnął go do środka. Thiago pokręcił głową i opadł na zaścielone łóżko.
– A tobie co tak wesoło? – zapytał Alonso.
– Trzysta siedemdziesiąt jeden – powiedział, jakby to cokolwiek tłumaczyło.
– No, taki jest numer naszego pokoju – nie rozumiał.
– Po trzystu siedemdziesięciu jeden dniach przerwy wróciłem na boisko – uśmiechnął się błogo i spojrzał na kumpla.
– Liczyłeś? – chichotał, usadawiając się wygodnie na posłaniu.
– Nie. – rzucił wesoło i przygryzł dolną wargę – Ale jedna osoba liczyła. I wiesz co? Teraz będzie już tylko lepiej.
            Szeroki uśmiech nie schodził mu z twarzy. Czuł się wspaniale. Nagle wszystko zaczęło mu się układać. Odzyskał dawną pewność siebie i radość z życia. Znów był w grze. Znów liczył się podczas ustalania wyjściowego składu oraz obmyślania taktyki na najbliższe spotkanie. Znów był panem swojego życia. Rozpierała go duma. Miał jednak do rozwiązania jeszcze jedną kwestię.
Ale już doskonale wiedział, co zrobi.